czwartek, 14 maja 2020

[PREMIERA] „Dom ziemi i krwi” cz. 1 – Sarah J. Maas

„Dom ziemi i krwi” cz. 1 – Sarah J. Maas
Źródło: Lubimy Czytać
Autor:
Sarah J. Maas
Tytuł: Dom ziemi i krwi
Wydawnictwo: Uroboros
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Stron: 560
Data wydania: 20 maja 2020

Twórczość autorki znam głównie pod postacią „Szklanego Tronu” – cyklu opisującego drogę pewnej zabójczyni, która przez kolejne tomy powieści zmieniała zarówno siebie, jak i otaczające ją osoby wraz z rozwojem akcji oraz zwiększającą się, ciążącą na niej odpowiedzialnością. Fascynująca to była historia, w której można było śledzić rozwój warsztatu samej pisarki. Kiedy pojawił się w Polsce pierwszy tom „Dworu cierni i róż” odpuściłem – opisy sugerowały odejście prozy w stronę, na którą nie chciałbym trafić. Czy była to dobra decyzja, ciężko stwierdzić. Na pewno jednak mogę tak nazwać decyzję o sięgnięciu po „Dom ziemi i krwi”, otwierający cykl „Księżycowego Miasta”. A w każdym razie na razie mogę to powiedzieć o pierwszej części pierwszego tomu.

Księżycowe Miasto pełne jest przeróżnych stworzeń, wśród których ludzie są na najgorszej pozycji. Bryce, jako pół-Fae, nie jest w najgorszej sytuacji, zwłaszcza jeśli doliczy się do tego fakt, że ma pełne obywatelstwo. Jej przyjaźń z Daniką również jest bardzo pomocna. Jednak chyba absolutnie nic nie przygotowało ją na to, co stanie się z jej życiem po nieprzewidzianym przez nikogo, bestialskim morderstwie. Morderstwie, o którym huczy absolutnie całe Miasto. Bryce niekoniecznie będzie mogła się już oddawać swojej pracy oraz ulubionej rozrywce – imprezowaniu w czeluściach Lunathion.

Powieść zaczyna się bombą informacyjną – Księżycowe Miasto to jedno z wielu takich miast istniejących w świecie stworzonym przez Sarah J. Maas. Świat ten ma nie tylko mnóstwo różnych ras, gatunków oraz innych określeń na przeróżne jednostki mniej lub bardziej rozumne i mniej, lub bardziej pozbawione praw, ale również dość skomplikowany system praw i hierarchii. Autorka zanurza nas w tym wszystkim od razu, chociaż nie można powiedzieć, że jest to rzut na głęboką wodę. Dostajemy płetwy oraz rurkę do oddychania. Początek jest bowiem dość… bolesny (jak wiele nowych światów), ale dość można przez niego przebrnąć dość sprawnie. 

Spora część tej pierwszej części to właśnie poznawanie Księżycowego Miasta i praw nim rządzących. Na całe szczęście idzie to dość sprawnie oraz przede wszystkim naturalnie – nie cierpię, kiedy pisarz próbuje zrobić encyklopedię ze swojej książki, bo tracę wtedy przyjemność z lektury i poznawania uniwersum. Sarah J. Maas tego nie robi, za to wplata wszystkie wyjaśnienia w dialogi lub przemyślenia postaci, przedstawiając coraz więcej szczegółów w miarę sensownych dawkach. I tak trzeba się zmierzyć z dość sporą, jak na początek nowej serii w nowym świecie liczbą postaci, więc brak konieczności zatopienia się w tonie danych o świecie jest na duży plus.

Pierwszy zgrzyt to klasyka klasyki, której mogłem się spodziewać po prozie Maas, czyli niewypowiedziane wręcz piękno większości głównych postaci. Bryce jest tak piękna, że aż Fae chcą się rzucić przed nią na kolana. Faceci są nieziemsko przystojni, że aż się kobiety rozpływają i w ogóle nie ma żadnej przeciętnej czy brzydkiej wręcz osoby. No, chyba że jest zła! To też nie jest brzydka. Piękno to jest coś oczywistego i wszędobylskiego! Nie ma różnorodności. Plus jest taki, że chociaż Bryce nie jest bogata, o czym dowiadujemy się już na samym początku. Nie wiem, czy już gdzieś istnieje, ale jeśli nie, to powinno powstać określenie na takie tworzenie postaci. Taki odpowiednik Mary Sue dla wiecznie pięknych i bogatych bohaterów, zwłaszcza jeśli występują stadami.

Wątek kryminalny płynie sobie bardzo spokojnie. Kołysze się wręcz spokojnie na falach opisów świata i przedstawienia postaci, jednak posuwa się do przodu konsekwentnie – w końcu jest tu osią całej fabuły. Bez niego nie byłoby historii, a jedynie proste przedstawienie pomysłu autorki na kolejne uniwersum. Wiele więcej na jego temat jednak ciężko w tym momencie powiedzieć, bo pierwsza część stanowi raczej coś w rodzaju wprowadzenia. Pokazuje już, na co stać pisarkę, przy okazji udowadniając, że od czasów „Szklanego Tronu” zrobiła ogromne postępy (chociaż ma cały czas swoje ulubione, a mnie drażniące nieco przyzwyczajenia). Przy okazji widać również, że ten pieszczotliwie nazywany „wątek kryminalny” rozwinie się zdecydowanie w coś większego, niż tylko jakieś tam dochodzenie prowadzone w świecie pełnym aniołów, Fae oraz nowoczesnej technologii.

Właśnie. Technologia. Wiele osób przywykło do tego, że jak technologia no to wiadomo – fantastyka naukowa. Z kolei jak jakieś anioły, elfy, magiczne bariery i inne takie kuglarskie sztuczki, no to musi być jednak czysta fantastyka, najlepiej osadzona w czymś przypominającym średniowiecze – w każdym razie, jeśli chodzi o zaawansowanie technologiczne. Na całe szczęście mamy coś takiego jak urban fantasy! Piękno samego subgatunku, jak i tego, co nam oferuje „Dom ziemi i krwi” opisują słowa Andrzeja Sapkowskiego, dotyczące właśnie tego, czym to urban fantasy jest: „Utwory, w których magia wśród kwadrofonicznego łomotu rock and rolla i ryku Harleyów wkracza do betonowo-asfaltowo-neonowej dżungli naszych miast. Magia wkracza. Wraz z nią wkraczają mieszkańcy magicznych krain. Najczęściej po to, by cholernie narozrabiać”. Wyobraziliście sobie? Świetnie! To już wiecie, czym jest nowy świat Sarah J. Maas!

Żeby nie było, oczywiście wad „Dom ziemi i krwi” nie jest pozbawiony. W każdym razie nie jest ich pozbawiona pierwsza część powieści. Jedną z nich już opisałem szerzej. Jako kolejną można dorzucić dość denerwującą manierę autorki do swatania swoich bohaterów. Celaena ze „Szklanego Tronu” na samym początku mnie trochę denerwowała – nie była postacią dobrze wykreowaną. W przypadku opisywanej książki jest o wiele lepiej, ale czar pryska, kiedy Sarah J. Maas próbuje wpleść coś, co od biedy można nazwać wątkiem miłosnym. Postacie, w które wcześniej wpatrywałem się jak w obrazek, nagle stają się kompletnie oderwane od rzeczywistości. Niestety nie w ten sposób, w którym miłość zwycięża logikę. Bardziej to przypomina niespełnione marzenia, w których skrajności się ze sobą ścierają i jak gdyby nigdy nic żyją obok siebie. Niestety nie mam tu na myśli skrajności w osobowościach postaci…

Mimo wszystko cała pierwsza część „Domu ziemi i krwi” zrobiła na mnie mega pozytywne wrażenie. Do tego wciągała z każdą kolejną stroną – nie czułem takiego przyciągania już od dawna. Świat jest nieziemsko wręcz intrygujący i dopracowany, a do tego przedstawiany czytelnikowi w sensownych porcjach. Do postaci ciężko się przyczepić – są naprawdę wyraziste i konsekwentne w swoich poczynaniach, choć potrafią zaskoczyć. Ba, nawet plot twisty już się znajdą! W tym jeden, który mnie prawie zmiótł z podłogi. Reasumując, nie mogę się doczekać sięgnięcia po drugą część. Na szczęście jednak cliffhangera nie stwierdzono na samym końcu, więc mogę śmiało poczekać, aż mi się wszystko ułoży w głowie i nabierze mocy urzędowej!

Łączna ocena: 7/10


Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl „Księżycowe Miasto”
Dom ziemi i krwi cz. 1 | Dom ziemi i krwi cz. 2 | 

0 komentarze:

Prześlij komentarz