Pokazywanie postów oznaczonych etykietą janusz stankiewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą janusz stankiewicz. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 września 2023

Zbiorczo spod pióra w sierpniu 2023

Sierpień nad morzem rozpoczął się od deszczu, wszechobecnych mgieł oraz ogólnie rzecz biorąc pogody barowej – znaczy się sprzyjał czytaniu! Przy okazji to był kolejny miesiąc w roku, który po prostu minął nawet nie wiem kiedy. Pełen był za to naprawdę dobrych lektur, a zwłaszcza w wersji audio! „Niech stanie się światłość” to moje odkrycie (chyba) roku. Skusiłem się na tę książkę głównie ze względu na dość zachęcający (choć nie obiecujący niczego wspaniałego) opis oraz fakt, że wersja audio trwa ponad trzydzieści godzin. Mogę sobie pozwolić na słuchanie podczas wielu czynności, więc nie lubię zbyt krótkich audiobooków, bo zaszybko je kończę. No i się jakoś tak okazało, że ta powieść jest wprost cudowna!

Popchnąłem też jedno wyzwanie do przodu, te górskie od Marcina (@meissobobrish), albowiem w moim własnym została mi jedna sztuka, w górskim natomiast wciąż cztery… Pewnie jedna lub dwie dojdą we wrześniu/październiku, kiedy faktycznie wybiorę się na krótki wypad w góry, więc pozostaną jeszcze dwie. Jednak to już problem, który zostawiam na ostatni kwartał roku 2023 (w ogóle jak to brzmi, to przecież już za chwilę, a dopiero co się sierpień skończył)... Pogadałem sobie trochę, więc przejdźmy do meritum tego postu, czyli opinii o przeczytanych książkach!

Jak każdego miesiąca, zdjęcia okładek pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Gorath. Krawędź Otchłani” – Janusz Stankiewicz

Format: E-book
Stron/długość: 324

Świat został tu o wiele lepiej przedstawiony niż w pierwszym tomie. Mogłem dowiedzieć się jak faktycznie działa polityka (nawet z hierarchią władzy), a nie tylko czytać o Władcach i całej reszcie. Dużo więcej też się dzieje w drugiej części, mamy więcej dynamiki, a do tego zarys fabuły przybiera bardziej konkretne kształty. Znaczy się jest lepiej innymi słowy, bardziej książka przyciąga do siebie i pokazuje, że jeszcze wiele przed nami. A to bardzo ważne, kiedy człowiek się zastanawia, czy jest sens sięgać po kolejny tom, czy też nie. Po lekturze „Krawędzi Otchłani” zdecydowanie będę chciał poznać dalsze losy.

Pewnym zgrzytem są podwójne standardy (czy też nawet bardziej hipokryzja) głównego bohatera. Nie mam pojęcia czy to było zaplanowane, ale sposób jego działania tak odmienny od wypowiadanych przez niego poglądów bardzo razi w oczy. Nie do końca też przekonuje mnie nagłe wstawianie w różnych miejscach byłych towarzyszy Goratha, jak również przymykanie oka na jego czyny (byle się fabuła zgadzała) – niby się to wszystko może skleić, ale tylko jeśli wykorzystamy bardzo mocny, rozciągliwy klej, który utrzyma ze sobą elementy na słowo honoru. Żywię jednak nadzieję, że to po prostu wypadek przy pracy połączony z dobrymi intencjami.

Ocena punktowa: 7/10

„Niech stanie się światłość” – Ken Follett

Format: Audiobook
Stron/długość: 30h 54m
Czyta: Krzysztof Gosztyła

Chyba mam tutaj tytuł, który może predendować do miana moje czytelniczego odkrycia roku 2023. Nie mam bladego pojęcia jak Ken Follett to zrobił, jakich dokładnie sztuczek użył (nie umiem ich konkretnie wskazać), ale praktycznie od samego początku nie mogłem się oderwać od lektury i szukałem pretekstów do włączenia audiobooka. Jest to o tyle ciekawe, gdyż „Niech stanie się światłość” nie ma fabuły jako takiej, żadnej linii, na końcu której czekałoby „coś”. To jest opis życia kilku ludzi na przełomie X oraz XI wieku, przedstawicieli trzech różnych warstw społecznych, którzy zmagają się ze swoimi codziennymi problemami, charakterystycznymi dla ich klasy.

Być może właśnie to jest kluczem do sukcesu, skupienie się na intrygach oraz przyziemnych nieszczęściach, które wpływają zupełnie inaczej na szlachetnie urodzonych, na przedstawicieli stanu duchowieństwa, oraz na prostych chłopów. Często wiele z tych problemów dotyka ich wszystkich, ale w zupełnie inny sposób. A jeśli do tego dorzucimy bardzo obrazowy i poetycki wręcz sposób opisywania zachowań, miejsc, rytuałów czy narzędzi, to dostaniemy właśnie taki wspaniały i przyciągający obraz. Nie umiem ocenić samej wartości historycznej pod kątem merytorycznym, ale z punktu widzenia człowieka, który chce po prostu dostać świetną rozrywkę, to świat przedstawiony stoi na niesamowicie wysokim poziomie. Jestem totalnie kupiony i na 100% sięgnę po całe „Kingsbridge”.

Ocena punktowa: 8/10

„Skalny pielgrzym” – Rafał Fronia

Format: Audiobook
Stron/długość: 12h 35m
Czyta: Marcin Popczyński

Doskonale pamiętam jeszcze jedną z poprzednich książek Rafała Froni – „Rozmowę z górą”. To były wręcz poetycko opisane dzienniki z wyprawy, połączone z wieloma przemyśleniami autora. Podobnie sprawa wygląda ze „Skalnym pielgrzymem”, gdzie Rafał Fronia dzieli się z czytelnikami dwiema swoimi wyprawami, opisanymi w równie fantazyjny sposób. Niestety mam wrażenie, że tym razem forma przerosła treść i poetycki język za mocno przygniótł to, co polski himalaista chciał przekazać. Bardzo często odpływałem wręcz i nie byłem w stanie przebrnąć do celu przez tę mnogość metafor oraz innych środków stylistycznych. A szkoda, bo „Skalny pielgrzym” to nie tylko ładne widoki i triumf.

Autor przybliża między wierszami też takie bardzo prozaiczne, codzienne problemy i wyzwania, z którymi się mierzą himalaiści na ogromnych wysokościach. Zazwyczaj opisy problemów oznaczają już skrajne i niebezpieczne przypadki, natomiast Rafał Fronia dzieli się również tak przyziemnymi niedogodnościami jak wiecznie zapchany nos utrudniający sen, brak apetytu i problemy żołądkowe, czy choćby nawet trudność w zasypianiu połączone z wiecznym zmęczeniem. Aczkolwiek osoby liczące na nieco bardziej duchowe przeżycia też nie będą zawiedzione – zwłaszcza kontekst wahania się oraz radości po zaliczeniu kolejnych kroków jest bardzo widoczny.

Ocena punktowa: 6/10

„Antipolis” – Tomasz Fijałkowski

Format: Papier
Stron/długość: 368

Początek jest… może nie tyle chaotyczny, ile nieuporządkowany. Kilka różnych postaci, garść powiązań między nimi, by w okolicach setnej strony dojść do sedna, czy też po prostu wskazać drogę, którą podąża powieść. Od samego początku widać też różnorodność religijną wraz z przeróżnymi kultami, które okazują się kluczowe na pierwszych stronach „Antipolis”. Można powiedzieć, że mamy tu takie pomieszanie z poplątaniem, choć dość spójne i mające sens. Trochę mi pod tym względem przypomina „Apostatę”, który też łączył elementy kultów z nieco bardziej współczesnymi elementami, choć w nieco innym wydaniu.

Tak po prawdzie to „Antipolis” nie ma jakiegoś konkretnego punktu kulminacyjnego. Znaczy, ma oraz nie ma jednocześnie. Odniosłem wrażenie, że to w sumie przerośnięte opowiadanie, któremu ktoś nie potrafił narzucić sztywnych ram. Wątki niby zostały zakończone, ale pozostawiają niedosyt – tematy są niby zamknięte, jednak zostały ucięte w najprostszy i najmniej wymagający sposób. Jeśli miałbym określić tę książkę jakimś pojęciem, to byłoby „niewymagające czytadło”. Czytało się przyjemnie, ale nie pozostawiło po sobie niczego, co pozwoli zapamiętać jego treść na dłużej. Ot, kolejna przeciętna książka niewiele wnosząca do życia.

Ocena punktowa: 5/10

„Wojny biznesowe” – David Brown

Format: Audiobook
Stron/długość: 13h 23m
Czyta: Bartosz Głogowski

Ułożona, interesująca, wciągająca, edukacyjna – te, jak i wiele innych, pozytywnych określeń pasują idealnie do „Wojen biznesowych”. Autor przytacza historie wielu wielkich firm, nie tylko z czasów ich powstania na początku XX lub w końcówce XIX wieku, ale również pokazuje nieco bardziej współczesne przykłady. No bo rozumiecie, nie jest wyzwaniem jedynie wystartowanie firmy i doprowadzenie jej ogromnego sukcesu, ale również przetrwanie w niesprzyjających warunkach, czymkolwiek by one nie były. Dostaniemy więc tu parę pikantnych (rzecz jasna tych publicznie dostępnych) smaczków na temat takich firm jak Mattel, Adidas, Monster, Southwest Airlines, czy (a jakże) Apple.

Autor podzielił całą książkę na kilka kategorii i zebrał w nich przykłady molochów, które radziły sobie w danej kategorii najlepiej (i w jaki sposób to w ogóle robiły). Mamy więc nie tylko sposoby na przekucie kreatywności lub potrzeby klientów na sukces, ale również wybicie się na prowadzenie wśród konkurencji, wygryzienie monopolu, jak i spekakularne upadki spowodowane przeróżnymi powodami. Dostaniemy również sposoby na przetrwanie kryzysów poprzez dostosowanie się do zmieniających się warunków (jak i oczywiście konsekwencje niektórych ruchów), a wszystko podane w niesamowicie przystępny sposób. W ogóle nie zauważyłem kiedy mi te trzynaście godzin minęło, a przy okazji poczułem się zachęcony do sięgnięcia po podcast Davida Browna!

Ocena punktowa: 7/10

„Kryptonim »Kawki«” – Ken Follett

Format: Audiobook
Stron/długość: 15h 05m
Czyta: Andrzej Ferenc

Dobrze czułem po lekturze „Niech stanie się światłość”, że dobrym pomysłem będzie sięgnąć po inne książki, które napisał Ken Follett. „Kryptonim »Kawki«” jest może niższą ligą (co zadziwiające, wszak to jest ten sam pisarz!) niż wspomniana przed chwilą powieść, ale dalej jest to naprawdę wysoka jakość. Przede wszystkim nie miałem żadnych problemów z immersją, wsiąknąłem w ten świat od samego początku i odnosiłem wrażenie, jakbym tam był – nie jako jedna z postaci rzecz jasna, ale wszechobecny obserwator. 

Trochę cieniem kładzie się na całości budowa całej historii w oparciu o podobne założenia, kóre przyświecały Danowi Brownowi. Innymi słowy jest dobra dynamika, jest budowanie napięcia, ale wydarzenia są tak nierzeczywiste, a wszystkie postacie mają tak ogromne szczęście, że to aż boli. Amatorzy zachowują się jak wprawieni profesjonaliści, jakimś cudem co chwilę tym „dobrym” wszystko się udaje i ogólnie można odnieść wrażenie, że książka jest tworzona dla fabuły, a nie fabuła dla książki. Nie zmienia to oczywiście faktu, że można czerpać radość z lektury i na tym się staram skupić.

Ocena punktowa: 7/10

„Dice” – Agata Suchocka

Format: E-book
Stron/długość: 308

Kolejne całkiem fajne czytadło, o którym pewnie zapomnę za jakiś czas – ale co mi frajdy dało, to moje. W sensie nie jest to ambitna literatura, która porusza jakieś istotne aspekty (oprócz ciągle krzyczącego sprzeciwu wobec kontroli mas przez mechanizmy państwowe, niezależnie kto rządzi). Typowa, cyberpunkowa dystopia, której brakuje nacisku na cokolwiek. Przyjemny jest jednak obraz świata, w którym AI „pomaga” ludziom w staniu się jednym, wielkim państwem, bez podziałów na rasy, wyznania i całą resztę kategoryzacji znanych ze współczesnego świata. No, bez podziałów innych niż przeogromne rozwarstwienie społeczne rzecz jasna.

Dynamika jest bardzo nierówna, o samym świecie za to dowiadujemy się bardzo dużo i bardzo szybko (chociaż bez niuansów, które w dystopiach bywają najbardziej kuszące). Sporo do życzenia pozostawia też druga część książki wraz z rozwojem historii – pomysł był naprawdę z dużym potencjałem, niestety sporo akcji wyglądało jak zapchajdziury wciśnięte z powodu braku lepszych sposobów na połączenie wątków. Mamy więc takie połączenie dobrego zamysłu, intrygującej wizji świata oraz niezbyt równego poprowadzenia całej historii. W sumie trochę szkoda, bo chętnie bym zobaczył coś więcej w tym uniwersum, być może z nieco lepszymi detalami.

Ocena punktowa: 6/10

„Najlepsze miejsce na świecie” – Jacek Bartosiak

Format: Audiobook
Stron/długość: 13h 20m
Czyta: Antoni Pawlicki

Czasem warto sięgnąć po książki, które przedstawiają rzeczywistość, o której wolimy nie wiedzieć. Taką właśnie pozycją niewątpliwie jest „Najlepsze miejsce na świecie”, założyciel think-tanku Strategy&Future. Lektura ta zawiera opiera się w dużej mierze na wydarzeniach za naszą wschodnią granicą, ale korzenie tej historii sięgają na długo przed inwazję Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Jacek Bartosiak nie tyle obnaża problemy wewnętrzne, jakie mamy jako kraj w kwestii wojskowości i własnej obronności, ale i rozkłada na czynniki pierwsze potencjalne scenariusze – począwszy od bardzo wysokopoziomowego opisu sytuacji geopolitycznej, a zakończywszy nawet na detalach związanych z taktyką i strategią. Nie bójcie się jednak militarnego żargonu, bo książka ta jest pisana dla zwykłego człowieka.

Być może też z tego powodu autor krąży wielokrotnie wokół własnych myśli, powielając je i parafrazując. Widoczne jest to zwłaszcza podczas komentowania wydarzeń związanych ze spotkaniami z różnymi politykami oraz przy podsumowaniu sytuacji polskiej obronności. Może to bardzo mocno męczyć (aż by się chciało wyciąć z połowę kartek…), zwłaszcza jeśli ktoś ceni sobie konkrety, bez zbędnego lania wody. Tak czy siak jednak gorąco polecam tę pozycję, aby wyrobić sobie opinię na tematy z jednej strony gorące ostatnimi czasy, a z drugiej mimo wszystko traktowane po macoszemu. Spora dawka informacji, pomysłów oraz porównań z innymi krajami. 

Ocena punktowa: 7/10


wtorek, 12 lipca 2022

„Gorath. Uderz pierwszy” – Janusz Stankiewicz

„Gorath. Uderz pierwszy” – Janusz Stankiewicz
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Janusz Stankiewicz
Tytuł: Gorath. Uderz pierwszy
Wydawnictwo: Alegoria
Stron: 292
Data wydania: 6 maja 2022

Dobra fantastyka nie jest zła, a jeśli jest to fantastyka, która przypomina starsze dzieła, pełne prostych, ale wciągających historii, to jeszcze lepiej. Właśnie tak jawił mi się „Gorath. Uderz pierwszy”, kiedy przeczytałem opis książki – dość standardowy motyw oraz świat nasuwający na myśl choćby Forgotten Realms. Przy okazji jest to, zdaje się, debiut Janusza Stankiewicza, więc tym chętniej sięgnąłem po ten tytuł, kiedy otrzymałem propozycje napisania recenzji (uwielbiam debiuty). Już po lekturze muszę przyznać, że dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem, a na dodatek napisane naprawdę dobrze, jeśli o sam warsztat chodzi.

Gorath ukrywa się przed władzą, odkąd pamięta. Nie ma pojęcia, czym jest pełna wolność, bo wciąż jest na czyichś usługach – zmienia się jedynie ręka, która trzyma jego smycz. Zadanie, które stanęło przed nim, może być więc dla niego niesamowitą okazją na wyrwanie się z błędnego koła, co dla takich zabijaków jak on nigdy nie jest proste. Propozycje nie do odrzucenia mają jednak tę nieprzyjemną cechę, że niezależnie od oszacowania, co się bardziej opłaca, i tak trzeba je przyjąć. Półork trafia więc do organizacji Nocnych Cieni i próbuje ją zinfiltrować, zachowując przy tym swoje życie.

Już po pierwszych stronach „Uderz pierwszy” przywodzi na myśl stare, dobre książki heroic fantasy wydawane przez Wizards of the Coast (za polski przekłady odpowiedzialna była w dużej mierze ISA). Mnogość ras, takich jak elfy, orki, krasnoludy, dużo magii (choć akurat tej w powieści Janusza Stankiewicza nie ma zbyt dużo), średniowieczny rozkład mapy (główne miasta, mniejsze miasteczka, gospody przydrożne, wsie) oraz system władzy przywołują historie osadzone w Forgotten Realms. Można powiedzieć, że dla starszych czytelników lektura „Goratha” może być sentymentalnym tournée do czasów już minionych – nawet współczesne heroic fantasy pozbawione zostało zwłaszcza prostoty fabuły.

Oczywiście jak na porządną powieść tego podtypu książka Janusza Stankiewicza jest bardzo prosta w swojej budowie, posiada sporo uproszczeń i przeskoków między wydarzeniami oraz zbudowana jest w pełni liniowo. Główny bohater ma do wykonania serię „misji”, które mają go doprowadzić do ostatecznego celu – w jego przypadku uwolnienia się spod władzy Marr i zdobycie upragnionej wolności. Po drodze zbierze drużynę, nawiąże przyjaźnie (lub po prostu odpowiednie znajomości, wymagane do wypełnienia zadań), zostawi za sobą stos trupów i będzie miał sporo dylematów moralnych. Chociaż to ostatnie jest dość ciekawe zarówno w kontekście tego, czego się spodziewałem po książce, jak i podejścia do heroic fantasy.

Tytułowy Gorath jest półorkiem, który całe swoje życie przeszedł z pięściami młócącymi powietrze wokół niego i szczękiem broni jako kołysanką. Już nawet blurb pokazuje, z kim będziemy mieli do czynienia – brutalnym zabijaką, który na dodatek ma trafić do organizacji płatnych zabójców. Spodziewać się można w takim razie, że to on właśnie będzie tym „złym”, a tymczasem autor zrobił małą niespodziankę. Dylematy, które roztrząsa przy każdej misji zleconej przez Nocne Cienie, zasługują na szczególną uwagę i rozmazują ten prosty podział na dobro i zło w jego przypadku. Zwłaszcza że niektóre zlecenia są… nie do końca powiązane z głównymi założeniami organizacji. Nie ma się rzecz jasna co spodziewać głębokiego studium przypadku, jednak ta wewnętrzna droga samego Goratha jest warta podkreślenia.

Świat, w którym została osadzona akcja, jest prosty jak budowa cepa. Na tyle prosty, że aż nie ma, w jaki sposób go przybliżać w trakcie lektury – jedynie struktura władz jest warta wzmianki i autor opowiedział o niuansach związanych z Władcami. Jeśli wyobrazicie sobie najbardziej generyczny świat fantasy osadzony w realiach średniowiecza, to już wiecie, gdzie żyje Gorath. Jednak nawet pomimo tej prostoty, bardzo mi brakowało mapy świata w książce – lubię na nią zerkać, kiedy czytam o wędrówkach bohaterów i próbuję sobie wyobrazić szczegóły terenu (zazwyczaj oznaczone są na takich mapach góry, rzeki, jeziora etc.). No, ale można powiedzieć, że te mapy w książkach fantastycznych to moje małe zboczenie.

Bardzo dobrze poradził sobie Janusz Stankiewicz w narracji i ogólnie od strony językowej. Przede wszystkim dialogi są naprawdę w porządku, a one wszak odgrywają dużą rolę w heroic fantasy. Zresztą opisy przyrody, prowadzenie całej fabuły oraz walka też są na dobrym poziomie. Można dać się porwać narracji i po prostu czerpać radość z poznawania kolejnych wydarzeń. Na duży plus zasługuje też ucinanie wątków erotycznych na samej sugestii, że coś się wydarzyło – to nie jest ten typ literatury, żeby opisy seksu miały zajmować choćby pół strony. Ważne jest jednak to, że dla zachowania wiarygodności konkretnych postaci one się w ogóle pojawiają. Janusz Stankiewicz wykonał ten manewr najlepiej, jak tylko mógł w tym przypadku.

Jak więc widać, jest to bardzo udana książka, prosta, niewymagająca skupienia, pozwalająca sobie na pewne niedociągnięcia, ale mega przyjemna w odbiorze. Czyta się ją błyskawicznie, a jeśli człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że wszystkie uproszczenia i pominięcia są często cechą charakterystyczną heroic fantasy, to nawet na to nie zwróci uwagi. Sam bardzo chętnie sięgnę po kolejny tom, choć daleki jestem od wyrażania ogromnego entuzjazmu. Fajna, warta uwagi (zwłaszcza dla zapewnienia umysłowi odrobiny odpoczynku) i pozostawiająca po sobie wrażenie satysfakcji. Mam nadzieję, że zakończenie, które może być jednocześnie zamknięciem wątków, jak i otarciem na kolejną część, okaże się właśnie tą drugą opcją.

Łączna ocena: 6/10