Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Dan Simmons
Tytuł: Terror
Wydawnictwo: Vesper
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Stron: 692
Data wydania: 21 marca 2018
Powieść Dana Simmonsa bazująca na historii HMS „Terror” oraz HMS „Erebus” odżyła w Polsce i na świecie wraz z premierą serialu o tytule „Terror”, który można obejrzeć na Netflixie. Sama książka nie jest wcale taka świeża – powstała w 2007 roku, gdy wraki obu wspomnianych statków leżały jeszcze nieodkryte na dnie pomiędzy Wyspą Króla Williama a północnymi krańcami Kanady. Doczekała się nawet nowego wydania, które miałem właśnie okazję przeczytać – Wydawnictwo Vesper się jak zwykle przyłożyło i stworzyło przepiękną książkę. Nie tylko jednak z zewnątrz, chociaż za jej zawartość odpowiedzialny był akurat autor „Hyperiona”. Trudno jednak odmówić „Terrorowi” należnego miejsca na półce każdego książkoholika.
19 maja 1845 z pięknej i malowniczej, angielskiej wsi Greenhite, wyruszyły dwa brytyjskie okręty, którym przewodził Sir John Franklin. Ich misją było ostateczne odnalezienie Przejścia Północno-Zachodniego, które pozwoliłoby na przepłynięcie z Europy do Azji ponad kontynentem Ameryki Północnej. Niestety mroźne i groźne obszary ponad północnym kołem podbiegunowym nie potraktowały załogi składającej się z łącznie 129 osób w sposób przyjazny. Co się tak naprawdę wydarzyło w latach 1845 – 1848, tego nie wie nikt. Nie ma osoby, która przeżyłaby tamtą wyprawę. Być może jednak chociaż część tej fikcji była w małym kawałku prawdą…
Warto sobie od razu wyjaśnić pewną rzecz – praktycznie cała historia opisana w „Terrorze” to fikcja literacka. Mowa oczywiście o szczegółach wydarzeń opisywanych w książce – sam ogół, czyli wyprawa, nazwiska pojawiające się w powieści (takie jak Franklin, Fitzjames, Gore, Crozier) czy cała trasa, którą pokonały oba statki, jest jak najbardziej prawdziwy. Od tego również warto rozpocząć zachwalanie dzieła Dana Simmonsa – research, jaki zrobił, był wprost fenomenalny. „Terror” jest skarbnicą nie tylko wiedzy o samej wyprawie z 1845 roku, ale również o problemach, z którymi naprawdę zmagać się mogli marynarze w tamtych czasach podczas wypraw arktycznych. Budowa statków, zwyczaje na morzu, sposoby podejścia do rozwiązywania problemów, konserwacja jedzenia czy biwakowanie na lodzie – majstersztyk.
„Określenie pozycji statku było prawdopodobnie najbardziej bezużyteczną rzeczą, jaką zrobił w całym swym długim życiu wypełnionym robieniem bezużytecznych rzeczy”.
Na samym początku jest trochę trudno – autor trochę zaszalał i zrobił niezły miszmasz chronologiczny. Przeplata daty wydarzeń i skacze od wydarzeń na lodzie z 1847 roku, przez czas przed wyprawą, aż po jej środek i pierwsze zimowanie na wyspie Beechey. Wszystko jest oczywiście ładnie oznaczone, nawet wraz ze współrzędnymi geograficznymi opisywanych wydarzeń (co jest cechą charakterystyczną „Terroru”), ale musicie się uzbroić w cierpliwość i nastawić na potencjalne problemy z odnalezieniem się. W końcu do poznania mamy załogi dwóch statków, do tego jeszcze część światka podróżniczego, informacje o wyprawie, wyglądzie i budowie HMS „Terror” oraz HMS „Erebus” – a wszystko to w małym rollercoasterze czasowym.
W dalszej części książki chronologia jest już bardziej spójna, ale zabieg pokazywania wydarzeń z punktu widzenia poszczególnych postaci pozostał. Każdy rozdział opisywany jest z perspektywy innego uczestnika wyprawy, chociaż najczęściej wydarzenia nie pokrywają się – ta sama historia nie pojawia się widziana oczami, powiedzmy komandora oraz bosmana. Wspomniany zabieg jest też w pewnym sensie powodem takiej, a nie innej objętości powieści – Dan Simmons nie ogranicza się do prostego pokazania konkretnej akcji. On wyciska z każdej postaci tyle, ile tylko się da, uszczegóławiając historię tak bardzo, jak to tylko możliwe. Jednocześnie nie zanudza tym czytelnika, tylko wprowadza go w coś, co bez problemu można nazwać zachwytem. Zarówno nad samym piórem autora, jak i umiejętnością stworzenia tak misternie zaplanowanej historii.
Teoretycznie „Terror” kategoryzowany jest jako horror, jednak osobiście nie widzę zbyt wielu podstaw ku temu. Mamy tu oczywiście do czynienia ze zjawiskami nadnaturalnymi, bardzo dusznym klimatem przepełnionym strachem wśród bohaterów, mamy również dodatkowego „przyjaciela”, który daje się we znaki całej załodze obu statków, jednak nie ma żadnego elementu grozy dla czytelnika. Osobiście widzę w tej powieści mega ciekawą powieść katastroficzno-podróżniczą z elementami fantastyki. Bardzo dobrą, to fakt, wciągającą, edukującą (przede wszystkim pod kątem historycznym, zarówno wypraw arktycznych jako takich, jak i budowy statków czy ich obsługi), jednak bez elementów… strachu. Dodatkowego „przyjaciela”, traktowałem jako przerywnik, którego równie dobrze mogłoby nie być.
„Szkorbut to podstępny zabójca. Torturuje swą ofiarę długimi miesiącami, nim w końcu pozwoli jej odejść na wieczny spoczynek. Zanim chory na szkorbut umrze, często jest tak zmieniony, że nie poznają go nawet najbliżsi krewni, a on sam także nie poznaje już nikogo ze swego otoczenia”.
Dan Simmons ceni sobie bardzo naturalizm, co widać w opisach życia marynarzy oraz chorób, które ich dotykają. Weźmy taki szkorbut – pewnie nie ma osoby, która tak ogólnie nie słyszała o tym choróbsku, które dotykało niezwykle często właśnie osoby żeglujące przez długie miesiące na otwartych wodach. Zapewne większość z Was kojarzy wypadanie zębów jako jedyne objawy. Tymczasem jest to jedna z najmniej kłopotliwych i nieprzyjemnych dolegliwości, a które to wszystkie autor opisał, nie szczędząc szczegółów. Podobnie jak innych wypadków, które mogą się przytrafić w ciągu tak wielu miesięcy życia w lodzie – łącznie z gangreną wdającą się w ciągle zawilgocone i niemyte stopy, które ciągle są czymś ranione. Nie zabrakło również bardzo obrazowych opisów urazów, „operacji” oraz innych zabiegów medycznych. Innymi słowy – uwaga na Wasze żołądki, jeśli należycie do osób bardziej wrażliwych.
Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem, jak można napisać prawie siedemset stron historii próby przeżycia na lodzie, tworząc z tego powieść, od której trudno się oderwać. Jak można aż tak przyłożyć się do zbierania danych historycznych nie tylko dotyczących wyprawy sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat, ale i dowiedzieć się, jak w tamtym czasie wyglądało pływanie po arktycznych wodach, z jakimi problemami zmagali się marynarze oraz jaki był stan wiedzy na temat nie tylko geografii, ale i zdrowia, medycyny, inżynierii, nawigacji i całej reszty tak drobiazgowo opisanych miejsc, czynności, wydarzeń. To naprawdę książka warta przeczytania, aby zobaczyć, że na świecie cały czas istnieją pisarze, którzy nie tworzą jedynie prostych historii, pełnych skrótów myślowych i obejść co bardziej niewygodnych tematów.
Łączna ocena: 9/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz