Autor: Umberto EcoŹródło: Lubimy Czytać
Tytuł: Imię róży
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Tłumaczenie: Adam Szymanowski, Stanisław Kasprzysiak
Stron: 756
Data wydania: 1 kwietnia 2012
„Imię róży” było jednym z tych tytułów leżących w domowej biblioteczce rodzinnego domu, od którego odbiłem się za młodu. Są takie książki, których po prostu nastolatek nie da rady przeczytać, nieważne jakby się starał. Już po paru pierwszych stronach odrzucił mnie język (nad którym obecnie się rozpływam) oraz sama tematyka i umiejscowienie akcji w czasie (który obecnie mnie fascynuje). Po latach pozycja ta stała się jedną z tych, które uważam za obowiązkowe do przeczytania w moim życiu. Nie tylko dlatego, że jest to już w pewnym sensie klasyka literatury, ale również dlatego, że moje zainteresowania zdecydowanie chylą się ku problemach poruszanych przez Umberto Eco. Moje postanowienie udało się wreszcie spełnić i chyba przez długi jeszcze czas będę wracał myślami do „Imienia róży”.
Do opactwa w północnych Włoszech przybywa Wilhelm z Baskerville wraz ze swoim uczniem Adso z Melku. Przybywają tam z konkretnym celem, jednak okazuje się, że opat ma do nich również bardzo delikatną prośbę. Uczony Wilhelm znany jest ze swego nieprzeciętnego umysłu, bystrości oraz niekonwencjonalnego myślenia, więc dla opata jest ostatnią deską ratunku – wszak niebawem do opactwa przybywa bardzo znaczna delegacja. Tymczasem niedawno odkryto zwłoki tuż poza terenem klasztoru, i to zwłoki należące do jednego z mnichów. Szybko okazuje się, że nie jest to jedyny trup, którego historię musi odkryć uczony Anglik, a wszystkie tropy prowadzą do jednego, nietypowego dla takich spraw pomieszczenia klasztornego…
„– A ty – zapytałem z dziecinną zuchwałością - nigdy nie popełniasz błędów?
– Często – odparł. – Lecz zamiast płodzić jeden tylko, wymyślam ich wiele, tak że nie jestem niewolnikiem żadnego”.
Wiele opinii, które miałem okazję przeczytać, zarzucają książce Umberto Eco bycie bardzo antyklerykalną, czy wręcz wrogo nastawioną do Kościoła Katolickiego jako instytucji. Osobiście jednak widzę coś zgoła przeciwnego. Już od samego początku czytelnik może zmierzyć się z problemami, z którymi próbował walczyć Kościół – zarówno na terenie opactwa wśród prostych mnichów, jak i na poziomie o wiele wyższym. Różnorodność poglądów, mnogość odłamów (często zwanych heretyckimi), do tego niezgodność między poszczególnymi zakonami to był chleb powszedni, często wynikający z tego, że mnich czy kapłan to również tylko (albo aż) człowiek. Autor wspaniale to przedstawia ukazując zarówno skrajnie przeciwne obozy, jak i postacie opowiadające się po środku i próbujące wszystko wyjaśnić w sposób rozsądny.
Bardzo wiele można się dowiedzieć o życiu przeciętnego mnicha oraz ogólnie całego opactwa w średniowieczu. Cała akcja dzieje się w 1325 roku, chociaż pojawia się również wiele nawiązań do wydarzeń nawet sprzed sześćdziesięciu lat. Czas w powieści wyznaczany jest przez godziny liturgiczne, dostosowane w tym przypadku do pór dnia w północnych Włoszech – z początku trudno się oczywiście w tym połapać, jeśli człowiek nie jest przyzwyczajony, ale w pewnym momencie wchodzi to już wręcz w krew. Dodatkowy plus jest więc taki, że nauczymy się, kiedy mniej więcej wypada nona, kiedy jutrznia, kiedy nieszpór, a kiedy kompleta. Zapewne wiedza obecnie raczej niezbyt przydatna, ale przynajmniej można brylować w towarzystwie taką ciekawostką! No a dodatkowo jednak taki zabieg dobrze wpływa na cały klimat i odbiór książki.
„Dobrem dla księgi jest, by była czytana. Księga uczyniona jest ze znaków, które mówią o innych znakach, te zaś z kolei mówią o rzeczach. Bez oka, które je czyta, księga kryje znaki, które nie wytwarzają pojęć, a więc jest niema”.
E-book, który miałem okazję czytać, ma jeden, dość irytujący problem. Dość często gubi kropki na końcu zdań. Niestety z rozpędu często udaje się czytać dalej zdanie, które tak naprawdę jest już zakończone. Jak się więc domyślacie, nie należy to do zbyt przyjemnych doznań, zwłaszcza jeśli nie jest to odosobniony przypadek. A nie jest – dosłownie co kilka stron trafiałem na taki kwiatek i to jeszcze najczęściej tuż przez imieniem jakiejś postaci. Siłą rzeczy więc nie spodziewałem się kompletnie zakończenia danej frazy i zadowolony z siebie leciałem dalej uznając początek zdania za kontynuację myśli – no i się przeliczałem. Jak widzicie było na to tyle irytujące, że powstał z tego aż cały, osobny akapit w opinii. Wydawnictwo powinno jeszcze raz poddać korekcie cały e-book i usunąć te przeoczone babole.
To jest chyba jedyna uwaga co do samych technikaliów w e-booku. Cieszę się jednocześnie, że wybrałem ten format, a nie papier, bo (co sam autor wyjaśnia na samym początku) książka pełna jest łacińskich wstawek. Zapewne papierowa wersja ma od razu przypisy z tłumaczeniem na dole strony, ale jeśli tak jest, to czasem potrafią one pewnie zająć nawet ćwierć strony. W wydaniu elektronicznym każde ze zdań wypowiedzianych przez postacie (są to bowiem jedynie właśnie kwestie dialogowe lub przytaczane napisy) zostało ładnie oznaczone interaktywnym przypisem, pojawiającym się i znikającym, kiedy tylko czytelnik ma na to ochotę. Samo użycie takich wstawek w innym języku może być dyskusyjne. Spodziewam się, że wiele osób będzie na to narzekać, jeszcze inni uznają to w ogóle za błąd, ale już po parudziesięciu stronach widać, że wbrew pozorom ten zabieg ma sens. W końcu „Imię róży” miało odwzorować jak najlepiej dialogi prowadzone przez średniowiecznych mnichów w czasach, w których łacina była lingua franca, choć niekoniecznie cały czas w niej rozmawiano między sobą.
„A często mędrcy nowych czasów są tylko karłami, które wspieły się na ramiona innych karłów”.
Sama „sprawa kryminalna”, nad którą pracują Wilhelm i Adso jest przepełniona tym, czego można się spodziewać po średniowiecznych uczonych mnichach. Są tu elementy klasycznej logiki (wnioskowanie, oczywiście z dużym naciskiem na sylogizmy, stawianie hipotez, stosowanie kwantyfikatorów etc.), a także matematyczne podejście do rozwiązywania problemów. Dużo większy nacisk położony jest na dedukcję niż działania aktywne. Tak naprawdę morderstwa, które mają miejsce w opactwie, to sieć naprawdę wspaniałej intrygi, do której rozwiązania potrzeba naprawdę nieprzeciętnego umysłu, zwłaszcza mając do dyspozycji jedynie wiedzę oraz narzędzia dostępne w 1325 roku. Umberto Eco ten wątek poprowadził bezbłędnie, chociaż odnoszę wrażenie, że był on jedynie rdzeniem, wymaganym przez fabułę, wokół którego zbudowano coś o wiele ważniejszego. Wszystko to, o czym wspomniałem w poprzednich akapitach.
Nie jest to książka dla każdego i nie jest to historia, którą nacieszyć się może każdy młody człowiek. Sam jestem tego najlepszym przykładem – choć od najmłodszych lat chłonąłem różne tytuły jeden za drugim, to jednak sposób, w jaki „Imię róży” zostało napisane oraz tematyka, którą porusza, zdecydowanie nie trafiała do mojego młodego serca. Teraz jednak widzę całą wspaniałość, która przemawia przez kartki (choćby elektroniczne) powieści. Tak wielowarstwowej książki historycznej nie czytałem bardzo dawno. Chciałbym przy tym zaakcentować fakt, że książka ta jest DEBIUTEM Umberto Eco. Doskonałym debiutem, z pewnością kontrowersyjnym, na pewno bogatym w treść i przesłanie, a do tego przepełnionym merytorycznym przygotowaniem oraz przedstawiającym rozległą wiedzę samego autora.
Łączna ocena: 9/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz