Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Andriej Diakow
Tytuł: Do światła
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Stron: 328
Data wydania: 27 czerwca 2012
Już od zbyt dawna nie czytałem żadnej książki z Uniwersum Metro 2033 – a trochę ich jeszcze czeka w mojej biblioteczce na zapoznanie się z nimi. A ile jeszcze czeka na zakup! Tak naprawdę pewnego rodzaju bodźcem do sięgnięcia po „Do światła” był właśnie zakup kilku kolejnych tomów ze sklepu Insignis (aż żal nie brać jak są po 19,99 zł za sztukę). Przypomniał mi on o tym, jak jeszcze dużo radości i emocji mnie czeka w świecie stworzonym początkowo przez rosyjskiego pisarza. Andriej Diakow znany jest ze swojej trylogii petersburskiej, która przenosi się w pewnym sensie na powierzchnię, co obiecuje dużo nowości i powiew świeżego powietrza (he-he). Jest ona uznawana za jeden z najlepszych elementów całego Uniwersum Metro 2033. Jeszcze ciężko mi ocenić, czy rzeczywiście jest najlepsza, ale „Do światła” robi świetną robotę!
Coraz więcej znaków mówi, że na powierzchni jednak jest życie. A nawet jeśli nie bezpośrednio na powierzchni, to ktoś z niej próbuje się połączyć z innymi, którzy przeżyli. Jednak nawet krótkie spacery wśród budynków, które kiedyś były królestwem człowieka, są niebezpieczne – a co dopiero próba dostania się do sąsiedniego miasta. Taran jednak jest w stanie takie coś przeżyć, w końcu nie bez powodu jeszcze stąpa po betonowych tunelach petersburskiego metra. Do pomocy dostaje grupę starych wyjadaczy, jednak cena, jaką Alians musi mu zapłacić, jest co najmniej dziwna – dwunastoletni chłopiec, którego spotyka podczas jednego ze zleceń na stacji Moskiewskiej.
„Nadzieja, młody, to niebezpieczna rzecz. Straszniejsza niż ludzka głupota”.
Z petersburskim metrem miałem już do czynienia w powieściach Szymuna Wroczka, wchodzących w skład jego cyklu „Piter. Podziemny Blues”. Miałem więc okazję poznać tunele, stacje oraz poszczególne grupy społeczne w „Piterze” oraz „Piter. Wojna” (który swoją drogą należy już do Uniwersum Metro 2035). Jednak to „Do światła” pokazuje nieco inną perspektywę – a dokładniej powierzchnię. Do tego powieść Andrieja Diakowa jest zdecydowanie bardziej nastawiona na akcję, niż przemyślenia oraz filozofię, która wydaje się motorem napędowym powieści Szymuna Wroczka. O wiele szybciej wkręciłem się w przygody Tarana oraz jego ekipy, a historia trzymała mnie przy książce bez większych problemów.
Taran jest typowym stalkerem – doświadczonym, burkliwym, do bólu pragmatycznym i niemalże całkowicie pozbawionym empatii. Musi przeprowadzić całą ekipę przez niezbyt przyjazną powierzchnię, do czego świetnie się nadaje. Wiele razy można odnieść wrażenie, że stalker albo ma niebywale rozwiniętą intuicję, albo zwyczajnie widział już tyle rzeczy, że z dużym wyprzedzeniem potrafi przewidzieć potencjalne skutki działań i wybiera tylko te, które zapewnią im przetrwanie. Jak widzicie, jestem w stanie bez najmniejszego problemu opisać tę postać, jej cechy oraz nawet to, co się może potencjalnie dziać pod jej kopułą. Niechaj to wystarczy jako dowód na to, że Andriej Diakow umie w robienie postaci. Może i nie wysuwa się na sam przód wszystkich uczestników wyprawy, ale jest wystarczająco wyrazista, żeby czytelnik mógł to i owo o niej zapamiętać, a przede wszystkim wymienić jej cechy charakterystyczne.
Cała ekipa jednak nie jest na całe szczęście jakimiś wybrańcami, którzy przejdą po powierzchni bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. Autor co chwilę rzuca naszym bohaterom kłody pod nogi w postaci przeróżnych niebezpieczeństw – o dziwo w wielu przypadku niezwiązanych z nowymi formami życia, które się pojawiły po wojnie nuklearnej. Często są to przeciwności, które grupa sama sobie tworzy, nakręcana stresem, strachem oraz brakiem zaufania, które prowadzą do katastrofy. To kolejny aspekt „Do światła”, który zachęca do sięgnięcia po nią – zgodny jest bowiem z ogólnym przesłaniem całego Uniwersum Metro 2033, które przypomina, że każdy człowiek musi walczyć również z potworami wewnątrz siebie. Zwłaszcza jeśli jest jednym z nielicznych ocalałych, zamkniętych w ciasnych i dusznych tunelach metra, bez żadnej szansy na lepszą przyszłość. A jak się taka iskierka nadziei pojawia, to czasem nawet lepiej ją zgasić zawczasu.
„Taka już jest natura człowieka - choćby było nie wiem jak źle, ma nadzieję, że będzie lepiej”.
Andriej Diakow wykazał się również świetnym pomysłem na mały plot twist związany z całym głównym wątkiem. Co prawda czasem dojście do samego końca sprawy nie należało do najbardziej interesujących (bywały nieco słabsze fragmenty, z ciągnącymi się opisami lub wstawkami, które spokojnie można było pominąć bez szkody dla historii), jednak końcówka jest w stanie to wynagrodzić. Nie jest to, może przełomowe i niespotykane rozwiązanie, jednak robi swoją robotę, potrafi zaskoczyć i udowodnić, że może nie do końca czytelnik jest taki domyślny, za jakiego się uważa. Jeśli ktoś się obawia (lub wręcz przeciwnie – liczy na to), to ostatnie strony pozbawione są cliffhangera. Jest jasno i wyraźnie wskazane, że historia będzie się toczyć dalej, jednak bez gładkiego przejścia do następnego tomu i pozostawienia czytelnika w ogromnym napięciu i oczekiwaniu.
Zdecydowanie autor mnie przekonał nie tylko do swojej książki per se, ale również do swojej wizji rozwoju społeczeństwa (o ile można takiego sformułowania użyć w tym przypadku) po potencjalnej katastrofie nuklearnej. Człowiek jest zbyt ciekawskim stworzeniem, żeby dać się zamknąć w ciemnych, ciasnych i wilgotnych, betonowych tunelach. Każda iskierka nadziei na lepsze jutro w innym miejscu pchnie go do wielkiego poświęcenia, aby za tą nadzieją podążać. „Do światła” obrazuje to w idealny sposób, zachowując przy tym klimat Uniwersum Metro 2033, dając mnóstwo rozrywki, ale również chwilę na refleksję. Zwłaszcza nad tą nieco mroczniejszą częścią natury człowieka, która potrafi posunąć się do wielu, niewyobrażalnych dla społeczeństwa żyjącego w dobrobycie czynów.
Łączna ocena: 7/10
Cykl „Cienie Post-Petersburga”
0 komentarze:
Prześlij komentarz