Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Jonas Bonnier
Tytuł: Helikopter
Wydawnictwo: Znak
Tłumaczenie: Ewa Wojciechowska
Stron: 458
Data wydania: 2 lipca 2018
Życie pisze najlepsze scenariusze, o czym przekonujemy się wszyscy wielokrotnie. Dlaczego więc nie wykorzystać takiego scenariusza do napisania książki? Jonas Bonnier zapewne właśnie tak pomyślał, rozmyślając o jednym z najbardziej zuchwałych napadów, jakie miały miejsce w Szwecji. Zniknęło 39 milionów koron, które podobno nigdy nie zostały odnalezione, chociaż sprawców napadu ostatecznie złapano (w sumie nawet dość szybko). Wydarzenia te stały się kanwą dla historii opisanej w „Helikopterze”, którą autor usłyszał od tych mężczyzn, którym udało się coś, co uznawane było za niemożliwe. Niestety wykonanie książki pozostawia wiele do życzenia – na pewno życzyć sobie można mniej nudy, a więcej konkretów.
O godzinie 5:15 rano, na dachu jednego z budynków w Sztokholmie wylądował helikopter. Jego obecność tam trwała jedynie dwadzieścia minut, w których trakcie grupa mężczyzn przeprowadziła zuchwałą akcję, mającą na celu rabunek 39 milionów koron. Policja, która zebrała się bardzo szybko wokół budynku, była niemalże bezradna – przestępcy pomyśleli praktycznie o wszystkim. Niepokojeni przez nikogo odlecieli o godzinie 5:35, a helikopter, który ukradli do przeprowadzenia całej akcji, został odnaleziony około godziny 8:15, trzydzieści kilometrów od Sztokholmu. Pieniędzy jednak nie odnaleziono. Jak doszło do tych wydarzeń i w jaki sposób kilku osobom udało się stworzyć tak misterny plan?
Przyznam szczerze, że to jedna z niewielu książek, przy których się nieźle wynudziłem. Praktycznie pierwszą połowę bez problemu można wyciąć, bo jej wkład w całą historię jest niewielki. Historie życia poszczególnych członków grupy, która dokonała napadu ani nie mają wielkiego wpływu na fabułę, ani nie zostały w ciekawy sposób przedstawione. Wręcz przeciwnie – wydają się oderwane od rzeczywistości, jakby autor próbował prowadzić dwie odrębne historie. Nieco lepiej wypadają same przygotowania do skoku wraz z informacją, w jaki sposób w ogóle taki pomysł zakiełkował w głowach przestępców. Najlepiej wypada jednak sam proces napadu, opisany z dość wieloma szczegółami, które Jonas Bonnier – zgodnie z tym, co mówi – uzyskał od sprawców, podczas wielu godzin rozmów z nimi.
Niestety to też nie okazało się takie, jakie być powinno. Widać, że książka miała za zadanie trzymać czytelnika w napięciu, co przejawia się przez charakterystyczne zawieszanie akcji w najbardziej newralgicznych momentach oraz przedłużane opisy wydarzeń, przeplatane między sobą. Niestety stwierdzenie „przedłużane opisy” powinno zostać wymienione jako jedyne, bo dokładnie to pojawia się na pierwszym planie – autor chyba przedobrzył z próbami utrzymania napięcia i wyszło mu coś, co po której z kolei nieudanej próbie nakręcenia mnie zacząłem uważać za przeszkody w poznaniu historii do końca. Nie zrozumcie mnie źle, same przygotowania oraz chwila napadu są naprawdę świetnie opisane, ale wstawki, które występują między poszczególnymi scenami (a nawet i w samych scenach) to po prostu flaki z olejem. Ostatecznie zmniejszenie objętości tekstu o połowę wcale by książce nie zaszkodziło, a może nawet i by pomogło.
Mega świetnie ukazany jest wątek, który pokazuje, jak odpowiednio przeprowadzona socjotechnika może być skuteczna w planowaniu działań przestępczych. Jest to też pewnego rodzaju ostrzeżenie, żeby nie gadać za dużo na temat miejsca swojej pracy, zwłaszcza jeśli pracuje się w miejscu, które może być narażone na ataki. Na nic się nie zdadzą najlepsze zabezpieczenia, jakie tylko wymyśli i wdroży człowiek, jeśli inna osoba puści parę z ust i przekaże informacje, które pozwolą na obejście wszystkich tych zabezpieczeń. Nie bez powodu zresztą niektóre firmy decydują się na robienie u siebie audytów połączonych z próbami dostania się do środka za pomocą metod socjotechnicznych. Pracownik jest zawsze najsłabszym ogniwem każdego systemu, co Jonas Bonnier pięknie przedstawił. Krok po kroku, coraz więcej wyciąganych z niczego niepodejrzewającej pracownicy informacji doprowadziło do tego „sukcesu”, którym mogą się pochwalić „bohaterowie” tej książki.
„Helikopter” całym sobą wręcz krzyczy, że ci goście, którzy zaplanowali jeden z najbardziej brawurowych skoków na kasę, to tak naprawdę dobrzy goście, którzy po prostu robili swoją robotę. Taką jak każdego dnia wykonuje wielu z nas – ktoś uczy w szkole, ktoś opiekuje się pacjentami w szpitalu, inny ktoś dba o ogrody lub stara się utrzymać drożność kanalizacji. Mówi się, że żadna praca nie hańbi i chyba Jonas Bonnier odrobinę przesadził z wiarą w to porzekadło, bo przez całą powieść miałem nieodparte wrażenie, że czwórka głównych sprawców ma być przedstawiona jako członkowie rodzin, kochający mężowie, bracia, którzy wcale nie zbłądzili, tylko… po prostu taką mają pracę. To dość słabe zagranie moim zdaniem, które wybiela w pewnym sensie przestępców. Co innego pokazać ich jako rzeczywiście zwykłych ludzi, którzy błądzą, a co innego sugerować wręcz, że to, co robią, niczym się nie różni od innych zawodów.
Historia napadu wydaje się dobrze skonstruowana. Nie wiem, ile z tego to tylko fikcyjne wydarzenia stworzone na potrzeby sfabularyzowania powieści, a ile to czysta prawda otrzymana z akt śledztwa oraz od samych sprawców, ale jeśli przebrnie się przez nużące opisy, to można zobaczyć jasno i wyraźnie narysowaną ścieżkę, którą podążali przestępcy. W połączeniu ze wspomnianym już atakiem socjotechnicznym otrzymujemy kawał dobrej historii. A na samym końcu czeka na czytelników jeszcze mały plot twist, którego przyznam bez bicia, że się totalnie nie spodziewałem. Pod tym względem „Helikopter” naprawdę robi robotę. Szkoda, że to jedna z nielicznych (chociaż bardzo ważnych) zalet tej książki.
Miała być trzymająca w napięciu opowieść, a okazało się, że Jonas Bonnier stworzył raczej coś, co można nazwać poprawnie napisanym opisem wydarzeń, jednak bez żadnego polotu i dreszczyku emocji. Wybielanie (nawet jeśli nieświadome) przestępców również niezbyt dobrze rzutuje na odbiór książki. Połowę tekstu można śmiało wyrzucić, jako nic nie wnoszący, a jedynie przeszkadzający w odbiorze (zwłaszcza pierwszych co najmniej kilkadziesiąt stron, jak nie więcej). Te wszystkie problemy spowodowały, że lektura szła mi dość ciężko, chociaż zaintrygowany byłem samym planem, który stworzyli złodzieje. Szkoda więc, że wykonanie wyszło tak przeciętnie, bo naprawdę historia ta nadaje się do Hollywood. Co zresztą udowadnia Netflix, tworząc film oparty na książce Jonasa Bonniera. Oby był lepszy niż literacki pierwowzór.
Łączna ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz