Źródło: Filmweb |
Tytuł: Joker
Reżyseria: Todd Philips
Premiera: 2019
Gatunek: dramat, kryminał, akcja
Już bardzo dawno ten cykl nie gościł na łamach mojego bloga. Zerknąłem na datę publikacji poprzedniego wpisu – listopad 2018. Pokrywa się ona z datą mojej ostatniej wizyty w kinie. To by oczywiście mogło wyjaśniać, jakim cudem przegapiłem ten wzrost cen biletów. Przyznam bez bicia, że mnie wbiło w fotel, kiedy zobaczyłem cenę 28 zł za bilet + 1,40 zł „opłaty serwisowe” (czy jakoś tak). Cóż no… Powiedziałem jednak sobie już parę miesięcy temu, że na Jokera muszę, po prostu muszę iść do kina. Zresztą moja ładniejsza połówka również była tego samego zdania, więc po prostu poszliśmy. W końcu i tak się tam pojawiamy raz na rok… Przynajmniej wiemy, że jeśli bardzo mocno na premierze nam nie zależy, to lepiej wypożyczyć film w dowolnym iTunes, Google Videos czy innym tego typu serwisie. Wracając jednak do samego „Jokera” – gdybym wiedział dokładnie, z czym się go je, to nie wahałbym się przed zakupem biletu ani chwili.
Dla Arthura życie jest jednocześnie proste i skomplikowane. Na co dzień pracuje jako klaun, rozbawiając dzieci oraz dorosłych do łez, a jednocześnie pragnie zostać komikiem i wystąpić w programie Murraya Franklina. Arthur jest też nieco niestabilny psychicznie – niedawno wyszedł z zakładu psychiatrycznego i regularnie odwiedza pomoc społeczną, gdzie otrzymuje pomoc w postaci rozmowy oraz kolejnych dawek leków. W jego życie co chwilę wplatają się jednak bardzo nieprzyjemne sytuacje, które w połączeniu z napiętą sytuacją w całym Gotham, dają początek czemuś o wiele większemu, czego nawet sam Arthur nie jest w stanie przewidzieć.
Gęsta i przytłaczająca atmosfera oraz depresyjny wydźwięk utrzymuje się od samego początku, aż do końca. „Joker” nie jest próbą przeniesienia na ekran jednej z istniejących już koncepcji początków jednego z najbardziej rozpoznawalnych przeciwnika Batmana. To jest zupełnie nowe podejście od tematu, które jednak łączy wiele wątków z dotychczas przedstawionych koncepcji. Film nie przedstawia Jokera jako początkującego, drobnego przestępcę, ale jako człowieka, który próbuje żyć normalnie, jednak społeczeństwo odciska na nim zbyt duże piętno, żeby był w stanie zachować stabilność psychiczną. To wspaniałe studium przypadku, w którym naprawdę trudno się doszukać czegoś zabawnego.
Joaquin Phoenix stanął na wysokości zadania i zaserwował mistrzowskie odegranie roli, w którą się wcielił. Ośmielę się nawet stwierdzić, że być może mamy tutaj kandydata do nominacji do Nagrody Akademii Filmowej. Czasem można było odnieść wrażenie, że niektórych scen nie da się zagrać – po prostu trzeba być tak pokrzywionym przez życie, aby w sposób realistyczny ukazać rodzące się szaleństwo u Arthura Flecka. Aktor podczas przygotowań do roli zrzucił około 23 kg (52 funty zgodnie z oficjalnymi informacjami), co – zgodnie ze słowami samego Phoenixa – przyczyniło się do pewnych zaburzeń nie tylko fizycznych:
Sam film to piękne, ale i smutne, patchworkowe studium postaci Jokera – ukazanie jego historii w sposób zgoła inny od dwóch najbardziej popularnych teorii. Widać w niej jednak elementy zarówno pochodzące z „The Killing Joke”, jak i innych popularnych teorii, niekoniecznie zaliczanych do tych kanonicznych. Ogromny nacisk położony został również na przedstawienie obrazu Gotham jako spaczonego miasta, w którym rządzący oraz najbogatsi mieszkańcy za nic sobie mają to, jak żyją ludzie w najniższych warstwach i co się z nimi dzieje. Wszystko to, włącznie z podejściem społeczeństwa i wszystkich trzech władz znanych z podziału Monteskiusza, utworzyło to, czym jest Joker. Jak lubi mawiać moja ładniejsza połowa, „Joker to produkt społeczeństwa odtrąconego, niechcianego i niewysłuchanego, które w pewnym momencie nie ma już kompletnie nic do stracenia”.
Dodatkowe skupienie na postaci Arthura Flecka gwarantuje nam praca kamery – w zdecydowanej większości mamy do czynienia ze zbliżeniami oraz półzbliżeniami twarzy Joaquina Phoenixa i możemy podziwiać jego mimikę, zmieniającą się wraz z jego nastrojem. Dla kontrastu, sceny, w których twórcy chcieli skupić się na ukazaniu ogromnego problemu Gotham oraz tego, czymże jest taka jednostka jak przyszły Joker wobec przytłaczającego smutku wielkiego miasta, składają się z przeplatanych półzbliżeń z ujęciami z planu ogólnego. Nie trzeba mieć pojęcia czym się od drugiego różni, żeby poczuć moc wynikającą z takiego doboru planów w stosunku do przekazywanej treści. I jedno i drugie robi robotę oraz pokazuje, na czym dokładnie skupia się „Joker”. A skupia się właśnie na Jokerze.
Wszystko kręci się wokół Arthura Flecka do tego stopnia, że można nie zauważyć wręcz Roberta de Niro, który odgrywa rolę popularnego komika, którego główny bohater ogląda każdego dnia po pracy. Można również nie zauważyć znakomitej w roli matki Arthura Frances Conroy. Można nie zauważyć wielu aktorów oraz postaci przez nich granych, chociaż po dłuższym zastanowieniu się można dojść do wniosku, że bez nich ten film nie byłby taki dobry. Doskonale odegrali swoje role, jednak zostały bardzo mocno przyćmione przez Joaquina Phoenixa. Wydaje się jednak, że taki był w pewnym sensie cel Todda Philipsa, który całą pracę kamery skupiał na odtwórcy Jokera, a cała reszta miała być tłem oraz uzupełnieniem dla wielkiej potyczki pomiędzy Arthurem Fleckiem, oraz całym Gotham. Jakby miasto oraz biedny Arthur mieli stanąć do nierównej walki i być tą parą, która zagwarantuje widzom wspaniały, choć cichy pojedynek godzien najlepszych walk Hollywood.
Jest to przy okazji niewypowiedziane ostrzeżenie, które każdy powinien wziąć sobie do serca. Historia całej ludzkości zna niejeden przypadek, w którym zarówno pojedyncza, samotna osoba pozbawiona pomocy, jak i wystawiona na takie przeżycia, z jakimi zmierzył się filmowy Joker, doprowadziła do tragedii. Chociaż tutaj lepiej by było napisać, że to społeczeństwo doprowadziło do tragedii. Z drugiej strony mamy przeogromny moloch, jakim jest Gotham, powoli tonący w coraz większym chaosie i ciągnący w dół tę najbiedniejszą, niewysłuchaną warstwę społeczeństwa. Dwie godziny, które zaserwował nam Todd Philips, wystarczyły do ukazania jakimi torami mogą podążyć kostki domina walące cały dotychczasowy ład i porządek.
Idąc na seans, miałem duże oczekiwania. Wiedziałem o wygranej „Jokera” na 76. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Zdawałem sobie sprawę, jakie oceny uzyskuje na IMDb czy Rotten Tomatoes. Ciężko było oczekiwać czegoś innego niż genialnego show ukazującego historię jednego z najbardziej rozpoznawalnych czarnych charakterów. Otrzymałem dokładnie to, na co byłem przygotowany, a nawet więcej. Nie spodziewałem się pojedynku pomiędzy Jokerem a społeczeństwem i wielkim molochem, jakim jest Gotham. Nie spodziewałem się kompletnego zaburzenia wizerunku niektórych postaci, do tej pory uważanych za „tych dobrych” (chociaż DC lubi w ten sposób zaskakiwać). Nie spodziewałem się też wielu drobnych spraw, o których już nawet nie pamiętam. Jednak dzięki temu wyszedłem z kina o wiele bardziej zadowolony niż… się spodziewałem.
Dla Arthura życie jest jednocześnie proste i skomplikowane. Na co dzień pracuje jako klaun, rozbawiając dzieci oraz dorosłych do łez, a jednocześnie pragnie zostać komikiem i wystąpić w programie Murraya Franklina. Arthur jest też nieco niestabilny psychicznie – niedawno wyszedł z zakładu psychiatrycznego i regularnie odwiedza pomoc społeczną, gdzie otrzymuje pomoc w postaci rozmowy oraz kolejnych dawek leków. W jego życie co chwilę wplatają się jednak bardzo nieprzyjemne sytuacje, które w połączeniu z napiętą sytuacją w całym Gotham, dają początek czemuś o wiele większemu, czego nawet sam Arthur nie jest w stanie przewidzieć.
Gęsta i przytłaczająca atmosfera oraz depresyjny wydźwięk utrzymuje się od samego początku, aż do końca. „Joker” nie jest próbą przeniesienia na ekran jednej z istniejących już koncepcji początków jednego z najbardziej rozpoznawalnych przeciwnika Batmana. To jest zupełnie nowe podejście od tematu, które jednak łączy wiele wątków z dotychczas przedstawionych koncepcji. Film nie przedstawia Jokera jako początkującego, drobnego przestępcę, ale jako człowieka, który próbuje żyć normalnie, jednak społeczeństwo odciska na nim zbyt duże piętno, żeby był w stanie zachować stabilność psychiczną. To wspaniałe studium przypadku, w którym naprawdę trudno się doszukać czegoś zabawnego.
Joaquin Phoenix stanął na wysokości zadania i zaserwował mistrzowskie odegranie roli, w którą się wcielił. Ośmielę się nawet stwierdzić, że być może mamy tutaj kandydata do nominacji do Nagrody Akademii Filmowej. Czasem można było odnieść wrażenie, że niektórych scen nie da się zagrać – po prostu trzeba być tak pokrzywionym przez życie, aby w sposób realistyczny ukazać rodzące się szaleństwo u Arthura Flecka. Aktor podczas przygotowań do roli zrzucił około 23 kg (52 funty zgodnie z oficjalnymi informacjami), co – zgodnie ze słowami samego Phoenixa – przyczyniło się do pewnych zaburzeń nie tylko fizycznych:
„As it turns out, [extreme weight loss] impacts your psychology, and you really start to go mad when you lose that much weight in that amount of time, (...)”.
Sam film to piękne, ale i smutne, patchworkowe studium postaci Jokera – ukazanie jego historii w sposób zgoła inny od dwóch najbardziej popularnych teorii. Widać w niej jednak elementy zarówno pochodzące z „The Killing Joke”, jak i innych popularnych teorii, niekoniecznie zaliczanych do tych kanonicznych. Ogromny nacisk położony został również na przedstawienie obrazu Gotham jako spaczonego miasta, w którym rządzący oraz najbogatsi mieszkańcy za nic sobie mają to, jak żyją ludzie w najniższych warstwach i co się z nimi dzieje. Wszystko to, włącznie z podejściem społeczeństwa i wszystkich trzech władz znanych z podziału Monteskiusza, utworzyło to, czym jest Joker. Jak lubi mawiać moja ładniejsza połowa, „Joker to produkt społeczeństwa odtrąconego, niechcianego i niewysłuchanego, które w pewnym momencie nie ma już kompletnie nic do stracenia”.
Dodatkowe skupienie na postaci Arthura Flecka gwarantuje nam praca kamery – w zdecydowanej większości mamy do czynienia ze zbliżeniami oraz półzbliżeniami twarzy Joaquina Phoenixa i możemy podziwiać jego mimikę, zmieniającą się wraz z jego nastrojem. Dla kontrastu, sceny, w których twórcy chcieli skupić się na ukazaniu ogromnego problemu Gotham oraz tego, czymże jest taka jednostka jak przyszły Joker wobec przytłaczającego smutku wielkiego miasta, składają się z przeplatanych półzbliżeń z ujęciami z planu ogólnego. Nie trzeba mieć pojęcia czym się od drugiego różni, żeby poczuć moc wynikającą z takiego doboru planów w stosunku do przekazywanej treści. I jedno i drugie robi robotę oraz pokazuje, na czym dokładnie skupia się „Joker”. A skupia się właśnie na Jokerze.
Wszystko kręci się wokół Arthura Flecka do tego stopnia, że można nie zauważyć wręcz Roberta de Niro, który odgrywa rolę popularnego komika, którego główny bohater ogląda każdego dnia po pracy. Można również nie zauważyć znakomitej w roli matki Arthura Frances Conroy. Można nie zauważyć wielu aktorów oraz postaci przez nich granych, chociaż po dłuższym zastanowieniu się można dojść do wniosku, że bez nich ten film nie byłby taki dobry. Doskonale odegrali swoje role, jednak zostały bardzo mocno przyćmione przez Joaquina Phoenixa. Wydaje się jednak, że taki był w pewnym sensie cel Todda Philipsa, który całą pracę kamery skupiał na odtwórcy Jokera, a cała reszta miała być tłem oraz uzupełnieniem dla wielkiej potyczki pomiędzy Arthurem Fleckiem, oraz całym Gotham. Jakby miasto oraz biedny Arthur mieli stanąć do nierównej walki i być tą parą, która zagwarantuje widzom wspaniały, choć cichy pojedynek godzien najlepszych walk Hollywood.
Jest to przy okazji niewypowiedziane ostrzeżenie, które każdy powinien wziąć sobie do serca. Historia całej ludzkości zna niejeden przypadek, w którym zarówno pojedyncza, samotna osoba pozbawiona pomocy, jak i wystawiona na takie przeżycia, z jakimi zmierzył się filmowy Joker, doprowadziła do tragedii. Chociaż tutaj lepiej by było napisać, że to społeczeństwo doprowadziło do tragedii. Z drugiej strony mamy przeogromny moloch, jakim jest Gotham, powoli tonący w coraz większym chaosie i ciągnący w dół tę najbiedniejszą, niewysłuchaną warstwę społeczeństwa. Dwie godziny, które zaserwował nam Todd Philips, wystarczyły do ukazania jakimi torami mogą podążyć kostki domina walące cały dotychczasowy ład i porządek.
Idąc na seans, miałem duże oczekiwania. Wiedziałem o wygranej „Jokera” na 76. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Zdawałem sobie sprawę, jakie oceny uzyskuje na IMDb czy Rotten Tomatoes. Ciężko było oczekiwać czegoś innego niż genialnego show ukazującego historię jednego z najbardziej rozpoznawalnych czarnych charakterów. Otrzymałem dokładnie to, na co byłem przygotowany, a nawet więcej. Nie spodziewałem się pojedynku pomiędzy Jokerem a społeczeństwem i wielkim molochem, jakim jest Gotham. Nie spodziewałem się kompletnego zaburzenia wizerunku niektórych postaci, do tej pory uważanych za „tych dobrych” (chociaż DC lubi w ten sposób zaskakiwać). Nie spodziewałem się też wielu drobnych spraw, o których już nawet nie pamiętam. Jednak dzięki temu wyszedłem z kina o wiele bardziej zadowolony niż… się spodziewałem.
Łączna ocena: 9/10
Wszystkie kadry pochodzą z serwisu Filmweb.
0 komentarze:
Prześlij komentarz