Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Andrzej Wardziak
Tytuł: Infekcja. Genesis
Wydawnictwo: Pascal
Stron: 464
Data wydania: 6 lipca 2016
Tematyka apokalipsy zombie została przerobiona już niemalże na wszystkie możliwe sposoby – od strasznych lub odrażających scenariuszy, poprzez klasyczne trzymające w napięciu opowieści, a zakończywszy na groteskach oraz utworach ogólnie uważanych za zabawne. Od czasu do czasu lubię sobie przeczytać lub obejrzeć jakieś dzieło z żywymi trupami, a że trochę różnych tytułów już zaliczyłem, to siłą rzeczy na każdą nową powieść patrzę przez pryzmat innych, przeczytanych już tytułów. „Infekcja: Genesis” jest jednak w pewnym sensie czymś nowym dla mnie – nie miałem bowiem do czynienia jeszcze nigdy z apokalipsą zombie osadzoną w Polsce. Niby tylko miejsce, ale jednak robi ogromną różnicę, o czym przekonałem się w trakcie lektury. Samą książkę jednak mogę określić jako dającą nadzieję na lepsze jutro.
Kolejny, spokojny dzień w Warszawie. Wszędzie korki i kłębowiska spieszących się ludzi, zatłoczone metro, a gdzieś w samym środku codzienności rozpoczyna się apokalipsa. Ci, którzy nie znaleźli się w złym miejscu lub po prostu mają resztki instynktu samozachowawczego dają radę przetrwać pierwsze godziny początku końca. Walka o przetrwanie będzie trudna, bez względu na to, czy jesteś komandosem, policjantem, nastolatką czy pracownikiem korporacji. Musisz dać z siebie wszystko i dosłownie iść po trupach, aby wyrwać śmierci kolejne minuty własnego życia. Tak po prostu, w samym środku Polski.
„Przecież gdy się dostanie strzał w klatkę piersiową i to z odległości paru metrów, to nie wypada dalej się normalnie poruszać i w dodatku upiornie jęczeć. Należy się grzecznie położyć i wykrwawić, ewentualnie od razu wyzionąć ducha”.
Przebieg wydarzeń obserwujemy z perspektywy kilku osób, wspomnianych na okładce książki. Naszymi bohaterami będą komandos przebywający aktualnie na urlopie, młody fan ciężkich brzmień, nastolatka znająca sztuki walki, policjant ze swoją młodą żoną oraz pracownik korporacji, tak stereotypowy, że aż boli. Wbrew pozorom tak różne osoby nie spotkają się od razu w jakichś ckliwych okolicznościach – o nie, będa walczyć o przetrwanie osobno! Mamy więc właśnie perspektywę wielu osób, przedstawianą na przemian, w różnych miejscach Warszawy. Począwszy od mostów, przez węzły komunikacyjne, mieszkania w blokach, a zakończywszy na warszawskim metrze. Pod tym względem więc zdecydowanie na nudę narzekać nie można.
Po lekturze „Infekcji: Genesis” zaczynam jednak rozumieć dlaczego w niemalże żadnej książce czy filmie nie ma pokazanych początków apokalipsy. Jak to się w ogóle stało, gdzie był pacjent 0 i w jaki sposób infekcja zaczęła się rozprzestrzeniać. Prawie nigdy nie widzimy jako odbiorcy tych pierwszych godzin, kiedy ludzie nie do końca jeszcze zdają sobie sprawę z tego co się dzieje. Andrzej Wardziak postanowił pokazać czytelnikom właśnie to. Cóż, na pewno jestem wdzięczny za to, że autor spróbował. Niestety początek jest pieruńsko nudny, chociaż nie sądzę, żeby to była akurat wina autora. Po prostu akcji jest o wiele za mało, a klimatu nie ma na czym zbudować. Dopiero po około dwustu stronach zaczyna się coś dziać, kiedy apokalipsa zaczyna już się rozkręcać na całego i nie wiadomo kiedy i skąd wyskoczą kolejne żywe trupy.
Używaliście kiedyś broni palnej? Może chociaż mieliście ją w rękach? A coś większego od broni krótkiej? Jeśli odpowiedź na któreś z tych pytań brzmi „tak”, to podczas lektury „Infekcji: Genesis” możecie kręcić nosem na klasykę błędów w tego typu powieściach – absolutnie każdy, łącznie z nastolatkami, którzy nawet ugotować obiadu nie potrafią, nagle wiedzą doskonale jak posługiwać się bronią. Ba, karabinami, strzelbami, pistoletami, rewolwerami, pewnie granatnikami też. Bo i czemu by nie! Odbezpieczyć, przeładować, strzelić, oczywiście wiadomo doskonale jak to zrobić w każdym rodzaju broni. Podobnie wygląda sytuacja z kodami na nieśmiertelność, jak to lubię nazywać. Skok z któregoś piętra? Żaden problem, zawsze zero obrażeń. Bieganie w totalnej ciemności, w miejscach pełnych różnych gratów? No spoko, nawet się o żadną przeszkodę człowiek nie otrze. Chociaż tyle dobrego, że z celnością podczas strzelania bywało różnie. Klasyka gatunku chciałoby się rzec.
„Ciemny strumień posoki spływał brukiem wprost do rynsztoka, meandrując pomiędzy otoczakami ludzkich wnętrzności, walającymi się bezpańsko po bruku”.
Na całe szczęście akcja zagęszcza się i dość porządnie gdzieś w połowie książki – miejscami naprawdę przyprawiając o dreszczyk emocji. Daleko jej co prawda do porządnych scen pościgów zombiakowych znanych z „Przeglądu Końca Świata” czy gęstej atmosfery pojawiającej się tu i ówdzie w „Apokalipsie Z”, ale ma jednak swój urok i potrafi przykuć uwagę. Gdzieś w tle majaczy też pewnego rodzaju intryga polityczna, a bohaterowie szybko przekonują się, że chodzące trupy to nie jedyne zagrożenie, na jakie muszą uważać. „Infekcja: Genesis” pokazuje też, że nie bez powodu są tylko dwa tomy i Andrzej Wardziak doskonale wiedział jak chce poprowadzić całą historię. Ba, przemyślał nawet bohaterów! Postacie są raczej konkretne i w większości scen zachowują się mniej więcej spójnie, a do tego w większości przypadków można się pokusić o narysowanie portretów psychologicznych.
Ideał to to nie jest, ale jako pierwsze spotkanie z apokalipsą zombie, która wybuchła na naszej polskiej ziemi jest całkiem spoko. Zapewne osobom, które nie przeczytały w życiu żadnej takiej historii może się bardzo spodobać – akcja dzieje się szybko, nie ma nudnych fragmentów, autor nie zanudza długimi opisami. Fani żywych trupów mogą czuć niedosyt, zwłaszcza na samym początku. Tenże jednak jest jednocześnie wadą i zaletą książki, pokazuje bowiem w szczegółach początki takiego wydarzenia z perspektywy wielu różnych osób i miejsc. Na pewno też druga część zapowiada się dość interesująco, zwłaszcza zważywszy na cliffhanger, którym Andrzej Wardziak częstuje czytelnika na ostatniej stronie. Dobre, choć nie powalające – mam nadzieję, że druga część będzie jeszcze lepsza.
0 komentarze:
Prześlij komentarz