Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Stephen King
Tytuł: Dziewczyna, która kochała Toma Gordona
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Stron: 218
Data wydania: 21 marca 2018
W tym miesiącu nie było jeszcze Stephena Kinga. A skoro jest u mnie na półkach, to trzeba by wreszcie się spiąć i wykorzystać końcówkę miesiąca do przeczytania kolejnej powieści z cyklu Kolekcja Mistrza Grozy. Nie miałem jednak ochoty na nic dwutomowego, więc sięgnąłem nieco dalej po jednotomową historię o jakże długim tytule „Dziewczyna, która kochała Toma Gordona”. Długość całej książki jest odwrotnie proporcjonalna do długości jej tytułu – to raptem 218 stron tekstu, który powstał w 1999 roku. Inny polski tytuł, pod którym można znaleźć tę pozycję w księgarniach to po prostu „Pokochała Toma Gordona”. A czy tę książkę można pokochać? Chyba nie. Mnie się w każdym razie nie udało.
Lasy potrafią być bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla małych dziewczynek. A taką małą dziewczynką jest Trisha, która wybrała się na sobotnią wycieczkę wraz z mamą oraz starszym bratem, aby przejść kilka kilometrów Szlakiem Appalachów. Szybko się przekonuje, że odłączanie się od rodziny i zejście ze szlaku za potrzebą może nie być dobrą możliwością. Podczas próby znalezienia jakiejkolwiek drogi pocieszeniem dla małej Trishy jest transmisja meczu Red Soxów, których miotacza, Toma Gordona wręcz kocha. Tak jak od determinacji Toma zależą losy jego drużyny, tak od determinacji dziewczynki zależy jej życie.
Wydawać się może, że tym razem Stephen King nie przyłożył się do wyliczeń i poprawnego przygotowania się do książki. Już od samego początku widać sporo błędów i dziur logicznych, które ciężko w jakikolwiek sposób wyjaśnić. Rzucają się w oczy dość mocno, przez co można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy aby na pewno autor się zgadza – w końcu można Kingowi wiele zarzucić, ale jednak nie takie „lekkie” podejście do rzeczywistości i utrzymania sensu w tym, co tworzy. Zwłaszcza że nie jest to długa książka, a do tego nie jest zbyt skomplikowana w kompozycji. Mamy do czynienia głównie z jedną postacią oraz otaczającą ją przyrodą. Warto się więc zatrzymać przed pisaniem kolejnych słów i poświęcić chwilę na przeliczenie czasu potrzebnego na daną czynność lub obliczenie sensownej odległości.
Niestety większość powieści można uznać za raczej nudną. Stephen King udowodnił między innymi w „Misery”, że potrafi pisać książki opierające się na jednym pomieszczeniu i dwóch osobach w sposób intrygujący i przyciągający, jednak tym razem jedna Trisha oraz dużo wolnej przestrzeni nie zrobiło roboty tak, jakby się można było tego spodziewać. Wiele razy natrafiałem na te opisy Mistrza Grozy, które są dla niego dość charakterystyczne – zbyt długie i niewiele wnoszące do fabuły. Takie, które się omija wzrokiem, a po opuszczeniu dwudziestu pięciu procent strony człowiek zauważa, że w sumie absolutnie nic go nie ominęło. Szkoda, bo można było z tego zrobić naprawdę świetną historię, może nie tyle pełną życia, ile pełną przyciągających wątków.
Na plus za to jest przedstawienie samotności, przerażenia mieszającego się z nadzieją oraz próbami przeżycia w wybitnie niesprzyjających warunkach. Nie tylko widać, w jaki sposób historia, która przydarzyła się małej Trishy, może wpływać na samą psychikę, ale również i ciało. Pewnie można by się kłócić na temat wieku dziewczynki oraz tego, jak się zachowywała w niektórych sytuacjach (niekoniecznie adekwatnie do wieku), jednak mogłaby to być czysto akademicka dyskusja, bez możliwości wyłonienia jej zwycięzcy. Chwile zwątpienia, wybuchy radości, kiedy coś się udało – duża huśtawka nastrojów oraz fochy organizmu pięknie ilustrują problem, z jakimi ludzie muszą się zmierzyć, kiedy się ich pozbawia elektryczności, samo jeżdżących pojazdów i stałych dostaw pożywienia.
„No tak średnio bym powiedział, tak średnio” – tymi słowami pewien chłopak opisał swoje naładowanie baterii po wakacjach w być może znanym Wam filmie na YouTube. Ja się pod tymi słowami podpisuję wszystkimi kończynami, ale w kontekście naładowania baterii po lekturze „Dziewczyny, która kochała Toma Gordona”. Wybitny średniak, który ma pewne plusy (King prawie zawsze świetnie pokazuje to, co się dzieje we wnętrzach ludzi, i niekoniecznie mam na myśli gore), jednak całokształt jest przeciętny. Drętwa akcja, nudne opisy, sporo kłótni słowa pisanego z logiką to nie jest to, co by się chciało otrzymać od książki. To zdecydowanie jedna z tych książek Stephena Kinga, o której raczej chciałoby się zapomnieć. No, w każdym razie ja bym chciał.
Łączna ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz