Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Metro 2035
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Stron: 546
Data wydania: 4 listopada 2015
Ostatnia część trylogii, którą napisał Dmitry Glukhovsky nie oznacza jednak końca przygody z całym uniwersum. To dopiero tak naprawdę początek, który daje życie Uniwersum Metro 2033 oraz Uniwersum Metro 2035. Wbrew pozorom sama książka „Metro 2035” wcale nie należy do tego drugiego świata. Ma już swoje lata (w Polsce wydana została w 2015 roku), więc bardzo długo opierałem się jej urokowi. Niedawno postanowiłem skończyć wreszcie oryginalną trylogię, której to druga część, „Metro 2034” nie powaliło mnie na kolana. Wiele jednak głosów w internetach twierdzi, że trzecia, ostatnia część jest o wiele lepsza. Długo się więc nie zastanawiałem i od razu sięgnąłem po „Metro 2035” póki jeszcze mam na nie ochotę.To był dobry pomysł, albowiem trzeci tom bije na głowę drugi, a nawet być może i pierwszy.
To już kolejny rok, w którym prawdopodobnie ostatni żyjący ludzie spędzają wiele metrów pod ziemią, w czeluściach moskiewskiego metra. To tutaj znaleźli nie tylko schronienie przed apokalipsą rozpętaną przez wojnę atomową, ale również swoją przyszłość. Dla jednych jedyną, jaka istnieje, dla innych nieakceptowalną i niedopuszczalną. Artem jest przekonany, że ktoś jeszcze musiał przeżyć, że Moskwa to nie jedyne miasto, które w pewnym sensie ocalało. W końcu sam słyszał przekaz. Homer za to wie o pewnych rzeczach, które Artemowi nawet się nie śniły. Trzeba walczyć jednak nie tylko z niechęcią innych ludzi, ale i własnymi strachami. A te mogą być o wiele groźniejsze niż mutanty z powierzchni.
Ludzie, którzy twierdzą, że „Metro 2035” jest lepsze od „Metra 2034” mają rację w stu procentach. Widać to już od samego początku książki, w której dzieje się o wiele więcej. W poprzednim tomie narzekałem głównie na mnóstwo niekoniecznie wnoszących wiele do historii przemyśleń, które na dodatek się powtarzały. Tym razem Dmitry Glukhovsky postawił jednak na nieco więcej akcji oraz opisów stacji, ich historii oraz ciekawostek na ich temat. Nie znudzicie się więc skupiając się jedynie na rozterkach głównego bohatera, które oczywiście istnieją, ale nie przyćmiewają całej reszty powieści. Można powiedzieć, że wreszcie autor znalazł balans między tym, co się „dzieje” a tym, co się „myśli”. W końcu całe „Metro 2033” to nie tylko wydarzenia, bitwy czy intrygi, ale przede wszystkim wojna psychologiczna toczona w umyśle każdego mieszkańca moskiewskich tuneli.
„Homer nabrał pomyj, przełknął; smak miały normalny, mniej więcej taki jak życie”.
Trzeci tom trylogii ma o wiele, wiele więcej sensu niż drugi. Nie tylko pod względem budowy jego samego, ale również jako element pewnej historii, na którą składają się trzy tomy. „Metro 2034” nie było w żaden jasny sposób połączone ze swoją poprzedniczką, co niesamowicie irytowało. Można było odnieść wrażenie, że Dmitry Glukhovsky napisał je na odwal się. „Metro 2035” za to nie tylko ma jasne i konkretne nawiązania, ale również wyjaśnia wiele wątków i otwiera jeszcze więcej możliwości fabularnych zarówno przed czytelnikiem, jak i autorem (jak również potencjalnymi innymi autorami tworzącymi w Uniwersum). To jest niesamowite, jak ogromna różnica w jakości występuje pomiędzy tymi dwoma tomami. Tak naprawdę z całej trójki to właśnie ostatnia część wypada chyba najlepiej.
Dmitry Glukhovsky nie pozbył się jednak całkowicie charakterystycznych dla jego twórczości przemyśleń bohaterów oraz często nieco bełkotliwych kwestii wypowiadanych przez postacie. To w pewnym sensie podpis autora, więc nic dziwnego, że się pojawiają – dopóki tak jak w „Metrze 2035” nie stanowią one pierwszego planu, a jedynie uzupełnienie głównego toru fabuły, to jest okej. Czasem trzeba się bardzo poważnie zastanowić nad tym, cóż dany bohater miał na myśli wypowiadając tak nieskładny monolog (w nich bowiem najczęściej pojawiają się te nieco pijackie wypowiedzi), co niestety potrafi utrudnić odbiór książki. Ostatnia część trylogii pełna jest ich zwłaszcza we fragmentach z Artemem, który jest główną postacią. Jak widać więc, nie jest to jedynie domena Homera (który swoją drogą również pojawia się w „Metrze 2035”), chociaż na pewno wiele osób przywykło do tego po lekturze poprzedniego tomu.
„Reżim można zabić, imperia niedołężnieją i umierają, lecz idee są jak pałeczki dżumy”.
Świetnie przedstawiona została walka rozsądku z przyzwyczajeniem, czy jak kto woli zasad z instynktem. Wojna w ludzkich umysłach pomiędzy tym, co słuszne, a tym co łatwe (lub przyjemne) toczy się od wielu lat, niezależnie od naszego koloru skóry, narodowości, wyznania, płci, wieku czy kultury. Autor wrzucił więc ją jako jeden z elementów tego wielkiego kotła, jakim jest postnuklearne moskiewskie metro i dorzucił do swojej historii szczodrą porcję walki umysłów, o ile mogę tak to nazwać. Żeby było ciekawiej, każda z podjętych przez bohaterów książki decyzji wydaje się być słuszna i prawie każdą z nich można w ten czy inny sposób wytłumaczyć. Naprawdę mega wykonanie, którego się człowiek nie spodziewa na samym początku. Dmitry Glukhovsky potrafił zaskoczyć nawet mimo o wiele, wiele słabszej drugiej części trylogii.
Ostatnie wydarzenia, które mają miejsce w tej książce mogą bardzo mocno zaskoczyć i wywrócić do góry nogami wyobrażenie o całym moskiewskim metrze (oczywiście tym z Uniwersum Metro 2033). Jak już wspomniałem wcześniej, autor tym razem dał z siebie wszystko i stworzył powieść nie tylko ciekawą, ale i burzącą schematy w pewnym sensie. Plot twist goni plot twist i w pewnym momencie nawet nie do końca wiadomo co jest wreszcie prawdą, kto ma rację i jak to tak naprawdę wszystko wygląda. Nie ma jednak chaosu, który mógłby zniszczyć przyjemność z lektury – historia nie wydaje się być przekombinowana, a wydarzenia nie przytłaczają szybkością pojawia się i znikania. Innymi słowy Dmitry Glukhovsky zakręcił całość tak, jak zakręcić tylko można, aby czerpać przyjemność z lektury i dostać tylko lekkiego zawrotu głowy.
Łączna ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz