Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Stephen King
Tytuł: Uciekinier
Wydawnictwo: Proszyński i S-ka
Tłumaczenie: Robert P. Lipski
Stron: 282
Data wydania: 27 grudnia 2017
Powoli, ale sukcesywnie pochłaniam kolejne książki z kolekcji Mistrza Grozy – oczywiśce szybciej zbieram kolejne książki, niż daję radę je czytać. :) Jednak staram się jako tako nadążać, choć ciężko to idzie. Kolekcja zawiera lwią część dorobku Stephena Kinga, w tym między innymi książki, które napisał pod pseudonimem Richard Bachman. Tak jest właśnie z opisywanym „Uciekinierem”, wydanym po raz pierwszy w 1979 roku, zekranizowanym w 1987 (z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej!). Książka opisuje przyszłość odległą o prawie pół wieku w stosunku do roku wydania powieści, natomiast dla czytelników, którzy czytają ją teraz, jest to zaledwie kilka lat. Na pewno trzeba więc brać pod uwagę to, o jak odległej przyszłości pisał Stephen King, kiedy jego dzieło powstawało. W tym przypadku nie ma to jednak absolutnie żadnego znaczenia.
W roku 2025 Stany Zjednoczone Ameryki są krajem prezentującym ogromne różnice między poszczególnymi klasami. Ci najbiedniejsi często nie mają zbyt dużego wyboru i muszą szukać szczęścia we Free Vee – telewizji, która transmituje przeróżne rodzaje gier. Śmiałkowie mogą spróbować swoich sił i zyskać duże pieniądze. Lub dodatkowe urazy i choroby. Ben Richards próbuje swoich sił w eliminacjach, aby wygrać pieniądze na leczenie swojej ciężko chorej córeczki – nawet grypa potrafi być zabójcza, jeśli nie masz kasy. Dostaje się do „Uciekiniera” – najbardziej opłacalnej gry, jaką produkuje się w Gmachu Gier. Jednocześnie jest to też najbardziej zabójcza rozrywka. W ciągu sześciu lat ciągłego nadawania programu, nikt nie przeżył dłużej niż tydzień. Ben Richards musi wytrzymać całe trzydzieści dni…
„Jak się zesrasz w gacie, to musisz od razu je wyprać albo nauczyć się żyć z tym smrodem”.
Niby tylko niecałe 300 stron, ale ta książka zdecydowanie ma coś w sobie. Być może brak nudnych opisów, z których Stephen King słynie, a być może po prostu odpowiednie budowanie napięcia. Kiedy czyta się zarówno sam opis „Uciekiniera”, jak o później jego pierwsze strony, to na myśl nasuwa się od razu inny tytuł tego autora – „Wielki marsz”. Chodzi nie o samo wykonanie, ale o tematykę, która jest poruszana. W obu książkach mamy do czynienia z fikcyjną wizją przyszłości, w której jedną z głównych rozrywek jest oglądanie morderczych zawodów, w których giną wszyscy oprócz zwycięzcy. A jak się przekonujemy na samym początku „Uciekiniera”, tutaj ginie również zwycięzca. Kolejną wspólną cechą obu pozycji jest to, że King wydał je obie pod pseudonimem Richard Bachman. Przypadek? Może by się z tego jakąś dobrą teorię spiskową zrobiło!
Sam się zdziwiłem, jak szybko udało mi się wchłonąć „Uciekiniera”. Wydawać by się mogło, że to prosta historia, bez polotu i większego sens. Tak naprawdę w trakcie lektury ciężko znaleźć w tej powieści coś… ekstra. Nie ma w niej specjalnego składnika, który sprawia, że książka mogłaby się wyróżniać na tle innych. Jednak konstrukcja akcji przyciaga i to bardzo mocno. Do tego stopnia, że ciężko oderwać się od czytania – człowiek chce dowiedzieć jaki będzie następny ruch Bena Richards oraz osób, które biorą udział w Grze. Na korzyść na pewno gra wspomniany już przeze mnie brak przydługich opisów, chraktarestycznych dla autora i często krytykowanych przez jego fanów. Do tej pory jestem tym zaskoczony, bo mimo, że wcale mi one nie przeszkadzają (zazwyczaj), to zdaję sobie sprawę z ich istnienia.
„W razie nagłej śmierci na skutek eksplozji - mamy nadzieję, że macie państwo wystarczającą liczbę plomb w zębach, aby umożliwić identyfikację zwłok”.
Sama historia w swoich założeniach jest zbliżona do „Wielkiego Marszu” – tak jak i on ukazuje potencjalną drogę, w którą może zmierzać świat. Obie powieści zostały napisane niemalże pół wieku temu, ale idealnie pokazują, gdzie zmierzamy jako ludzkość. To wręcz przerażająco interesujące, jak Kingowi udało się przewidzieć przyszłość. Widać to zwłaszcza w „Uciekinierze”, w stosunku do którego brakuje nam głównie zezwolenia na zabijanie w ramach rozrywki. Nam, jako ludzkości. Warto więc przeczytać tę powieść choćby dla tych wartości, które może nam przekazać. Pewnego rodzaju ostrzeżenie, które i tak cała ludzkość zignoruje, nawet jeśli personifikacja danego problemu wykrzyczałaby nam prosto w twarz, że zaraz będzie za późno. A King ujął to jako czystą fikcję na potrzeby swojej własnej powieści…
Ciekawa książka, która przyciąga i umie utrzymać uwagę czytelnika. Niezbyt długa, pozbawiona męczących opisów, za to pełna akcji oraz niepewności. Ciężko jest ją zakwalifikować do czołówki dzieł Stephena Kinga – nawet ciężko mi uznać ją za jedną z moich ulubionych. Można powiedzieć, że to kolejna poprawnie napisana powieść, która naładowana została dodatkowym magnetyzmem. Przy okazji tematyka, którą porusza, może być bliska naszym sercom, choćby ze względu na bliską przyszłość, w której została osadzona historia opowiadana w „Uciekinierze”. 2025 rok przyjdzie szybciej niż nam się wydaje. Jednak czy rozrywka, z którą mamy do czynienia w tej książce również? Czy to jedynie zwykła fikcja, która nie ma i nie będzie miała racji bytu?
Łączna ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz