Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Terry Pratchett
Tytuł: Ruchome obrazki
Wydawnictwo: Proszyński i S-ka
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Stron: 395
Data wydania: 13 października 2016
A oto i kolejny miesiąc, w którym sięgam po Pratchetta! Sukcesywnie poszczególne tomy kolekcji wydanej przez Edipresse oraz Prószyński i S-ka znikają (chociaż nie z biblioteczki!) i pojawiają się w mojej głowie. Tym razem miałem przyjemność przeczytać „Ruchome obrazki”, traktujące o sztuce filmu! Jak to u każdego autora, czasem bywa lepiej, a czasem gorzej i niektóre z książek są o wiele lepsze niż inne. Trafiają się również nieco słabsze, chociaż wciąż trzymające poziom. Taka jest naturalna kolej rzeczy, jeśli ktoś wydaje kilkadziesiąt książek w ciągu swojego życia – nie wszystkie z nich okażą się być arcydziełami (a u niektórych autorów lub autorem wręcz żadna z powieści nim nie będzie). Jak jest w przypadku „Ruchomych obrazków”? Ta książka niestety zdecydowanie nie należy do arcydzieł.
Oktoceluloza – cóż to za wspaniały materiał! Alchemicy chyba jeszcze nigdy nie byli z czegoś tak dumni, jak właśnie z niej. No, ewentualnie z kilku wybuchów, które wstrząsnęły całym miastem. Wybuchy jednak nie dadzą tego, co daje oktoceluloza, czyli magii ekranu! W połączeniu z małymi chochlikami, zagonionymi do szybkiego malowania tego co widzą, w rękach dobrego specjalisty z Gildii Korbowych potrafi zdziałać cuda. A Święty Gaj, zwany również Holy Wood, cały czas rośnie napędzany siłą wspaniałości ruchomych obrazków. Nie wszystko jednak co występuje w Świecie Dysku jest naturalne. Nie wszystko jest też sztuczne. Czasami jest po prostu aberracją spowodowaną przez zaburzenia osnowy rzeczywistości…
„Wewnątrz każdego starego człowieka tkwi młody człowiek i dziwi się, co się stało”.
Terry Pratchett wziął tym razem na warsztat „magię Hollywood” – i to w sensie dosłownym, jak i przenośnym. „Ruchome obrazki” są częścią cyklu o Niewidocznym Uniwersytecie, chociaż przyznać muszę, ze magów to zbyt wielu tutaj nie spotkamy. No, w każdym razie przez co najmniej pierwszą połowę książki. Cała historia skupia się wokół pratchettowskiej wersji Hollywood, czyli (he-he) Holy Wood, zwanym również Świętym Gajem. Autor w charakterystyczny dla siebie sposób wyśmiewa nie tylko samą apoteozę samego Hollywood w rzeczywistym świecie, ale również „magię kina”, która rzekomo potrafi odmieniać losy człowieka oraz jego zachowanie. Chociaż w przypadku Hollywood za magię robi pieniądz, natomiast w Holy Wood jest to coś zgoła innego…
Tym razem niestety można się zanudzić przy książce – i to nawet mimo tak atrakcyjnego tematu! W końcu jakby nie patrzył największe kinowe hity, życie gwiazd, ich problemy, prywatne sprawy i cała reszta otoczki wokół filmowego showbiznesu to bardzo chwytliwe tematy. A do tego wokół wielu aspektów narosło mnóstwo mitów oraz stereotypów, więc wydawać by się mogło, że materiału do satyry jest co nie miara. Ano jest, tylko jakoś tak… Niemrawo Terry Pratchett do tego podszedł. Celnie, jak zwykle zresztą, trafiał w przywary aktorów oraz całego biznesu, ale jednak zrobił to bez nutki szaleństwa i tego czegoś, co sprawia, że ciężko się od jego książek oderwać.
„Miesiąc minął szybko. Wolał nie zostawać na miejscu zbyt długo”.
Trochę lepiej jest w drugiej połowie książki, w której pojawia się nieco więcej magów (w sensie dosłownym i przenośnym), a cała zabawa w Holy Wood staje się coraz bardziej niebezpieczna, a magowie powoli dochodzą do różnych wniosków. Trochę bardziej się człowiek może wkręcić, jednak wciąż nie robi to z „Ruchomych obrazków” ponadprzeciętnej książki. Chociaż humor jak zwykle potrafi uratować sytuację, zwłaszcza że można zobaczyć mnóstwo nawiązań do współczesnej kinematografii, charakterystycznych dla niej miejsc oraz oczywiście osób! W nazwiskach oraz pseudonimach postaci biorących udział w tworzeniu ruchomych obrazków dostrzegniecie podobieństwo do prawdziwych nazwisk znanych aktorów oraz aktorek, którzy cechują się nawet podobnym zachowaniem. Cóż, w końcu to jednak Terry Pratchett, a humor to jest to, co zawsze wychodziło temu brytyjskiemu pisarzowi.
Jak widać nie jest to najlepsza z książek Pratchetta i zdecydowanie nie należy do czołówki jego dorobku. Oczywiście jest pełna humoru, trafnych porównań i ociekającej ironią groteski, jednak nie jest to powieść, do których przyzwyczaił swoich fanów Terry Pratchett. Brakuje jej polotu, pazura i przede wszystkim jasnej i klarownej historii. Ta przedstawiona w „Ruchomych obrazkach” jest nieco sflaczała i nie do końca spełnia wymogi, jakie stawia się przed dobrą książką fantastyczną. Nawet jeśli należy do zupełnie osobnego gatunku, jakim niewątpliwie jest proza nieżyjącego już, brytyjskiego autora takich dzieł jak cały cykl o Straży Miejskiej czy cykl o Śmierci. Nie zawsze jednak każdemu autorowi wszystko wyjdzie. Jeśli się było tak płodnym pisarzem jak Pratchett, to lekkie niedociągnięcia, która się czasem przytrafiają, są czymś w pełni akceptowalnym i wręcz normalnym. Cóż, byle do następnej!
Łączna ocena: 6/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz