Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Adrianne Strickland, Michael Miller
Tytuł: Cień
Wydawnictwo: Uroboros
Tłumaczenie: Jakub Radzimiński, Dorota Radzimińska
Stron: 524
Data wydania: 5 czerwca 2019
Można powiedzieć, że Wydawnictwo Uroboros słynie z nietuzinkowej literatury fantastycznej, która mimo swojej prostoty stanowi niezwykle interesującą i wciągającą lekturę. Większość ich książek, z którymi miałem do czynienia spełniła moje oczekiwania i zapewniła mi dużą dawkę przyjemności podczas czytania. Nic więc dziwnego, że staram się sięgać po tyle ich nowości, ile się tylko da, nawet jeśli jako alternatywę mam sporo jeszcze nie rozpoczętych klasyków. Tym razem przytuliłem pierwszy tom cyklu „Kroniki Kaitanu”, który jest jedną z tych „powieści z kosmosu”, których akcja skupia się głównie na pokładach statków kosmicznych. Co prawda o samej książce nie można powiedzieć, że jest „wywalona w kosmos”, ale ma potencjał i to spory.
Po Wielkim Upadku galaktyka nie jest już taka jak kiedyś – zmieniło się wiele, ale jedna rzecz jest stała od zawsze. Wielkie rody królewskie niezmiennie władają poszczególnymi częściami i mają w głębokim poważaniu to, co dzieje się na planetach takich jak Alaxakia. No, chyba że akurat żyje na niej młoda dziewczyna, zajmująca się połowem Cienia, której bezpośredni związek z tą substancją może okazać się kluczem do połączenia Cienia z materią organiczną. O Quole Uvgamut, należącą do jednej z najstarszych rodzin na planecie, walczy nie tylko ród Dracortów, ale również ich polityczni wrogowie. Walka między wielkimi rodami jest jednak tylko tłem dla walki, którą będzie musiał stoczyć Nev, rozdarty pomiędzy lojalność wobec rodziny, a własne wartości.
Przyznać od razu trzeba, że nie jest to historia najwyższych lotów, ale mimo to nie tylko ciekawie poprowadzona, ale równie interesująco skrojona. Wiele już było książek opowiadających o bliżej nieokreślonej przyszłości, w której kosmos został skolonizowany. Jeśli do tego dorzucimy tajemniczą katastrofę, która zmieniła jego oblicze, to mamy przepis na jedną z wielu książek. Adrianne Strickland oraz Michael Miller potrafili jednak z doskonale wszystkim znanym składników upichcić coś, co konsumuje się z przyjemnością, czując przy tym nowe smaki. Nie zmienia to jednak faktu, że rodzinie królewskiej raczej nie można by było zaserwować takiego dania. Brak mu pazura i tajnego składnika, który mocno wyróżniałby je na tle innych dań.
Cała historia opisywana jest na zmianę z dwóch perspektyw – Neva oraz Quoli (mam nadzieję, że to imię się odmienia, bo jeśli nie, to właśnie strzeliłem niezłą gafę). Najczęściej autorzy przerywają narrację jednego z bohaterów i przechodzą do kolejnego w sposób płynny, chociaż zdarzają się również „zakładki” – cofnięcie się z wydarzeniami, aby historia miała więcej sensu. Na pewno daje to książce więcej dynamiki oraz w pewnym sensie tworzy coś w rodzaju save pointów. Mówi wręcz „o, tutaj możesz przerwać i w razie czego wrócić do tej strony jeśli zapomnisz co się działo”. Co prawda nie da się przeskoczyć całkiem narracji jednej z postaci i jednym ciągiem przelecieć przez wszystkie rozdziały opisywane z punktu widzenia tylko tego konkretnego bohatera, ale osobiście tak czy siak uważam tego typu budowę za zaletę. Na dodatek zaletę dobrze wykorzystaną i poprawnie skonstruowaną.
Nieco irytowały wątki obyczajowe, gdyż zwyczajnie były w mojej opinii za długie. Gdyby je wyciąć to książka straciłaby zapewne około stu pięćdziesięciu stron na objętości. Wyjątkowo nie mam na myśli wcale samej kwestii uczucia, które jak się można domyślić (i wyczytać z opisów „Cienia”) zaczęło się tworzyć pomiędzy dwójką głównych bohaterów, ponieważ o dziwo nawet ja widzę, że ma ono podstawy. Ba, tak naprawdę bez niego nie byłoby takiej, a nie innej fabuły. Mam na myśli raczej długie, nudne i kompletnie nic nie wnoszące opisy przygotowań do spotkań, wiele elementów samych spotkań oraz pozostałą otoczkę, którą autorzy stworzyli wokół głównego wątku. Zwłaszcza, że nie wyszła ona zbyt dobrze. Ani nie wniosła niczego konstruktywnego do historii, ani nie była lejkiem, który sprowadza czytelnika do punktu kulminacyjnego. Po wycięciu kilkudziesięciu stron powieść nie straciłaby ani sensu, ani możliwości bycia poprowadzoną zgodnie z założenia autorów. Trzeba więc niestety przebrnąć przez to i owo.
Kiedy jednak już dochodzi do jakiejkolwiek akcji lub choćby uchylenia rąbka tajemnicy, którą spowite są działania rodów królewskich, to ciężko się oderwać. Tutaj trzeba przyznać, że Adrianne Strickland oraz Michael Miller wiedzą jak zbudować napięcie, w jakim tempie przeprowadzić czytelnika przez poszczególne wydarzenia oraz w jakich punktach kończyć rozdziały. Ma to znaczenie zwłaszcza w kontekście tego, w jaki sposób prowadzona jest narracja – z punktu widzenia dwóch różnych osób. Brawurowe ucieczki, ambitne akcje przeprowadzane przez bohaterów, szybkie walki ogólnie rzecz biorąc robią robotę. Widać, że zostały napisane w sposób nieco defensywny, jakby autorzy chcieli uniknąć błędów nawet kosztem wielkiego „WOW”, ale przynajmniej wyszło dość zgrabnie i interesująco. Autorzy również wiedzą w jakim tempie prowadzić całą fabułę, ponieważ nawet mimo kilku zastrzeżeń do książki, które mam, potrafiła mnie przy sobie przytrzymać. Zwłaszcza końcówka.
Nie jest to pozycja pozbawiona wad, ale na szczęście nie są to problemy, których nie można wyeliminować w kolejnych tomach. Tak naprawdę to niektóre z moich zarzutów mogą się dla innych okazać wręcz zaletami – jak choćby mocno rozbudowany wątek obyczajowy. Niewiele co prawda dowiadujemy się o samym świecie stworzonym przez Adrianne Strickland oraz Michaela Millera, jednak podstawowe informacje dotyczące podziału politycznego oraz historii zostały zawarte. „Cień” wydaje się być dobrym początkiem z potencjałem na coś jeszcze lepszego. Zwłaszcza jeśli w kolejnych tomach dowiemy się nieco więcej o Wielkim Upadku, różnicach pomiędzy życiem przed nim oraz po, a także o podziale sił w całej galaktyce (w pierwszym tomie mamy jedynie przedsmak całej sieci intryg, powiązań, kontaktów oraz możliwości). Daję szansę, choćby dlatego, że ostatnie sto stron kompletnie nie pozwoliło mi się oderwać od lektury, nawet w obliczu konieczność wstania z samego rana.
Łączna ocena: 6/10
Za możliwość przeczytania dziękuję
Cykl „Kroniki Kaitanu”
0 komentarze:
Prześlij komentarz