niedziela, 28 kwietnia 2019

„Ewolucja w miejskiej dżungli” – Menno Schilthuizen

„Ewolucja w miejskiej dżungli” – Menno Schilthuizen
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Menno Schilthuizen
Tytuł: Ewolucja w miejskiej dżungli. Jak zwierzęta i rośliny dostosowują się do życia wśród nas
Wydawnictwo: Feeria Science
Tłumaczenie: Jerzy Wołk-Łaniewski
Stron: 392
Data wydania: 24 kwietnia 2019


Jakoś nie byłem przekonany do stwierdzeń typu „od zawsze lubiłem przyrodę”, czy też „zwierzęta i rośliny zawsze mnie fascynowały”. Wydają mi się pustymi słowami, deklaracjami powtarzanymi zwłaszcza przy okazji sięgania po takie książki jak „Ewolucja miejskiej dżungli”. Zdecydowanie bardziej pasuje mi coś w rodzaju „staram się być świadomy otaczającej mnie przyrody”, z dużym naciskiem na słowo „świadomy”. W końcu człowiek już dawno przejął siłą dużą część planety i cały czas to robi. Często nie do końca zdając sobie sprawę, jak to wpływa na zwierzęta (ooo jaki ładny miś, dokarmimy go?). Książki, jak ta, którą właśnie opisuję, mogą pomóc w zrozumieniu tego, jak dzika przyroda radzi sobie z ludzkim życiem oraz rozwojem. A jeśli o samą „Ewolucję w miejskiej dżungli” chodzi, to zdecydowanie jest w tym temacie pomocna!

Czy powstanie długich, betonowych autostrad zagroziło żyjących na ich terenach ptakom? Z pewnością tak. Czy parki miejskie są wystarczające dla małych zwierząt, które pragną znaleźć spokojny dom? Zdecydowanie nie. Czy miejskie kanały są dobrym miejscem dla jakichkolwiek roślin? Z pewnością nie. Natura jednak radziła sobie z większymi przeciwnościami niż ludzie i ich betonowe dżungle. Ewolucja nie zatrzymuje się ani na chwilę i dba o to, aby wszystkie stworzenia, od małego komara latającego w metrze, aż po niedźwiedzie żyjące obok ludzi, miały szansę na dostosowanie się do błyskawicznie zmieniających się warunków w miastach. 

„Powolniejsze jaskółki o długich skrzydłach kończyły jako byłe jaskółki na pasie awaryjnym, a ich długoskrzydłę geny były eliminowane z puli genowej”.

O niesamowitości tej książki mogą świadczyć już pierwsze strony, w których autor pokazuje jak bardzo wkręcony jest w to co robi i jak mocno to kocha. Rozpościera przed czytelnikiem niezwykły i barwny opis owada, zawierający mnóstwo szczegółów. Dosłownie przed oczami stanął mi piękny motyl, taki rajski wręcz, którego chciałoby się oglądać godzinami w powiększeniu. Gdzieś w połowie coś mi zaczęło nie grać – niektóre opisywane elementy tak jakoś nie pasują do motyla. No ale przecież Menno Schilthuizen tak się zachwyca, tak wspaniale opisał wszystko, od nóżek aż po skrzydła! Co prawda pominął ich barwę, no ale opisał skrzydła. No tak, okazuje się, że z takim pietyzmem wręcz opisał komara. To dla mnie był pierwszy znak, że książka została napisana przez prawdziwego pasjonata, który włożył w nią (jak w całą swoją pracę) własne serce.

To, co najbardziej cenię w książkach popularnonaukowych, to odpowiednia bibliografia oraz przypisy – co zresztą już wspominałem niejednokrotnie. Menno Schilthuizen nie zawiódł mnie pod tym względem i zawarł w „Ewolucji w miejskiej dżungli” jedno i drugie – bibliogragia długa na kilkanaście stron, a przypisy dość nietypowe. Nie objaśniają jedynie paru bardziej skomplikowanych terminów, ale stanowią niejako dodatkowe wyjaśnienie sensu oraz podstaw każdego rozdziału. Wśród pozycji, na których bazował autor możemy znaleźć zarówno tytuły prac należących do niego samego, jak i naukowców często wspomnianych na łamach książki. Kolekcja jest pokaźna, więc bez najmniejszego problemu będziemy w stanie znaleźć interesujące nas opracowania, jeśli tylko poczujemy taką potrzebę. A autor potrafi ją rozbudzić, oj potrafi.

„Taka dwoistość nasienna stanowi sposób pępawy na to, by zarazem mieć ciastko i zjeść ciastko”.

Wygląda na to, że autor wybrał najciekawsze i jednocześnie najprostsze przypadki, które potrafią człowieka bardzo zainteresować. Osobiście nie nazwałbym się nigdy entomologiem ani tym bardziej lepidopterologiem – motyle lubię, są spoko, fajnie popatrzeć, ćmy są intrygujące, chociaż nie aż tak „milusińskie” jak motyle, ale opisy Menno Schilthuizena potrafią rozbudzić nie tylko samą wyobraźnię, ale również ciekawość. Przykład krępaka nabrzozaka to jeden z wielu, które w swojej prostocie są wręcz genialne, i równie wspaniale przedstawione. Kiedy czytałem zarówno o całej historii jego przypadku, jak i mozolnych i wybitnie nudnych badaniach nad postępem ewolucji (namacalnym wręcz i widocznym gołym okiem w czasie krótszym niż jedno ludzkie pokolenie!) to aż sam chciałem choć na chwilę znaleźć się obok badaczy aby móc obserwować ćmy. Tak, obserwować ćmy, badać ich rozwój i sposoby przystosowania się do życia w habitacie zmienionym przez ludzi. Chapeau bas Panie Schilthuizen za takie rozbudzenie mojego zainteresowania.

Świetna, otwierająca oczy na istniejącą wokół nas przyrodę pozycja, którą z czystym sumieniem mogę polecić absolutnie każdemu – a zwłaszcza wszystkim mieszkańcom miasta. Przygoda, w którą zabiera nas Menno Schilthuizen jest pełna sytuacji i faktów oczywistych, z których jednak nie zdajemy sobie nawet sprawy. Mnogość życia oraz jego możliwości adaptacji do zmieniających się warunków w miejskiej, betonowej dżungli jest wprost zadziwiająca. Ogrom źródeł oraz badań biologów również robi wrażenie, a rozbudowane przypisy będące niejako rozwinięciem celu, w którym powstał każdy z rozdziałów jest na ogromny plus dla autora. Tego typu książki czyta się z przyjemnością, a ich walor edukacyjny jest absolutnie bezdyskusyjny. 

Łączna ocena: 8/10



Za możliwość przeczytania dziękuję


0 komentarze:

Prześlij komentarz