Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Bill Bass, Jon Jefferson
Tytuł: Trupia farma
Wydawnictwo: Znak
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Stron: 344
Data wydania: 13 września 2017
Książki o tematyce medycznej oraz okołomedycznej mógłbym pochłaniać na kilogramy. Jeśli przy okazji są to książki, które dotykają w jakikolwiek sposób kryminologii czy jakichkolwiek nauk, które obracają się wokół zbrodni i naukowym sposobom poszukiwania przestępców, to ja jestem wniebowzięty. Tym bardziej właśnie dziwi fakt, że dopiero niedawno sięgnąłem po „Trupią farmę”, mimo tego, że leżała na półce już od dawien dawna. Na wszystko jednak musi przyjść pora, i książka Billa Bassa o początkach jego Trupiej farmy, która nie raz przyczyniła się już do poprawy jakości dostępnych narzędzi pomagających organom ścigania jest już za mną. Wiecie co? Chcę jak najszybciej sięgnąć po jej kolejną część!
Zazwyczaj leżące na farmie ciało ściąga uwagę policji, prokuratury oraz lekarzy sądowych. Nie na Trupiej farmie – tutaj zwłoki układane są z pełną świadomością przez naukowców. Bill Bass, antropolog sądowy, stworzył miejsce, w którym całe rzesze badaczy obserwują w jaki sposób zwłoki się rozkładają, co wpływa na przyspieszenie rozkładu oraz jakie dodatkowe czynniki należy brać pod uwagę podczas określania przyczyny czy czasu zgonu. Niewielka farma w Tennessee to miejsce na równi groteskowe i przydatne. Bez niego zapewne wiele odkryć, które pomagają współcześnie złapać przestępcę, nie mogłoby zaistnieć. Bill Bass opowiada jaką drogę przeszedł od czasów studenckich aż do pomysłu i jego realizacji.
Na wstępie warto zaznaczyć, że jeśli się spodziewacie tylko opisu Trupiej Farmy oraz badań, które są na niej prowadzone, to przestańcie się tego spodziewać. Książka, której autorem jest Bill Bass, antropolog sądowy prowadzący tytułową „Trupią farmę” opisuje nie tylko to, jakie procesy na niej zachodzą, skąd pozyskują ciała czy w ogóle w jaki sposób wygląda ta jednostka badawcza, ale przede wszystkim drogę, którą przebył od czasów studenckich aż do momentu, w którym farma funkcjonuje już od wielu lat. Tak po prawdzie to zdecydowana większość książki stanowi opis poszczególnych przypadków, które autor badał w swoim życiu zawodowym, a które postawiły przed nim wiele pytań bez odpowiedzi. Chociaż lepiej by było napisać, że bez odpowiedzi dostępnych bez badań przeprowadzonych na farmie.
„Nie było to z pewnością badanie, które zamierzałbym dokładnie opisać i opublikować w »Journal of Forensic Sciences«, ale wystarczająco przekonujące, bym zrozumiał jedno: owszem, może się zdarzyć tak, że umrzesz i zgnijesz na pustej działce między czyimś domem i ulicą, a nie poczuje cię żaden z tysięcy ludzi przechodzących piętnaście metrów dalej”.
Początek książki jest dość ciężki – trudno przebrnąć przez opowieści autora i można się dość łatwo zniechęcić, ale po kilkudziesięciu stronach się rozkręca i tym razem już ciężko się oderwać. Każdy kolejny opisany przez Billa Bassa przypadek jest coraz ciekawszy, a opisy często przyprawiają o zawroty głowy. Mam tu na myśli zarówno bardzo bezpośrednie podejście do opisywania rozkładu ciała i procesów mu towarzyszących, jak i pewnych aspektów okołodochodzeniowych, których człowiek się nie spodziewa. Jak się okazuje, wiele czynności wykonywanych obecnie w kontrolowanych, laboratoryjnych warunkach, kiedyś robionych było w domowym zaciszu. Doprowadzało to na przykład do konieczności częstej wymiany kuchenek gazowych. Tyle ciekawostek „zza kulis” dawno nie widziałem – choćby dla nich warto sięgnąć po tę pozycję.
Historia Trupiej farmy to historia nie tylko wzlotów, ale również upadków. Jak można było się spodziewać, jej powstanie oraz samo istnienie potrafiło wywołać niemało kontrowersji oraz protestów. Żałuję trochę, że autor odniósł się do nich po macoszemu. Nie poświęcił zbyt wielu stron na opis zarówno samych demonstracji oraz ich powodów, jak również nie skupił się ani na rzeczywistych, ani potencjalnych konsekwencjach, które ze sobą niosły. Można powiedzieć, że potraktował je jako niezbyt istotne incydenty, nad którymi nie warto się w ogóle pochylać, jednocześnie jednak podkreślił, że co najmniej jeden z nich mógł zaważyć na „być albo nie być” całego przedsięwzięcia i wielu lat badań. Z jednej strony niby nie jest to mocno istotne dla całej książki, jednak sprawia, że czuje się pewnego rodzaju dysonans poznawczy.
„Szczątki, które miałę mteraz ze sobą, stanowiły świadectwo krzepkości zmarłego farmera – ich ciężar, łącznie z foliową torbą (ale bez pojemnika), wynosił niemal 3700 gramów, zapewne mniej więcej tyle, ile ważył Chigger przychodząc na ten świat”.
To, co tworzy pewnego rodzaju klimat „Trupiej farmy” to opisy autora, które pozbawione są jakichkolwiek mechanizmu hamującego. Antropolog sądowy przywykł do bardzo nieprzyjemnych widoków, często o wiele bardziej nieprzyjemnych niż te, z którymi do czynienia na co dzień mają lekarze sądowi. Rozkładające się zwłoki, wzdęte od gazów wytwarzanych przez bakterie konsumujące wnętrzności, a do tego pokryte żerującymi czerwiami, które upodobały sobie naturalne otwory ciała, to niezbyt przyjemny widok. Nie poleciłbym go do śniadania. Lektury tych opisów również bym do posiłku nie polecił, jednak jako przedstawienie rzeczywistości takiej, jaką jest, już jak najbardziej. Cenię sobie bardzo tak bezpośrednie podejście do tematu. Zwłaszcza w przypadkach, w których próba ubrania tego w ładne słowa mogłaby się skończyć przeinaczeniem przekazu.
Naprawdę świetna książka, która pozwoli uchylić rąbka tajemnicy antropologii sądowej. Przybliżająca zwykłemu śmiertelnikowi informacje, które można wyciągnąć od zmarłych, którzy opuścili ziemski padół. Nie tylko jako historia badań antropologicznych, ale również jako poszczególne przypadki, w których nauka ta pomogła złapać i skazać mordercę. Pełna bezpośredniego przekazu przeplatanego humorem. Proste historie mające skomplikowane i często niebagatelne podłoże. Oby więcej takich książek, które w tak wspaniały sposób przedstawią kulisy zawodów nie wzbudzających na co dzień zainteresowania szerszej publiczności.
Łączna ocena: 8/10
Cykl "Trupia farma"
0 komentarze:
Prześlij komentarz