niedziela, 24 marca 2019

„Krew świętego” – Sebastien de Castell

„Krew świętego” – Sebastien de Castell
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Sebastien de Castell
Tytuł: Krew świętego
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Grzegorz Piątkowski
Stron: 602
Data wydania: 13 marca 2019


Tristia jest krainą niezwykłą, chociaż nie została opisana w takich szczegółach jak większość krain, w których rozgrywa się akcja najbardziej poczytnych powieści fantasy. Cykl „Wielkich Płaszczy” nie jest czymś, co zmieni oblicze literatury fantasy, jednak jest bardzo przyjemnym w odbiorze i ciekawie zbudowanym światem, w którym pierwsze skrzypce grają wędrowni sędziowie biegli w szermierce. Pierwsze dwa tomy dały mi się poznać jako interesujące i lekkie lektury, które nie należą może do najbardziej dopracowanych, jednak potrafią dać dużo radości. Trzecia część, „Krew świętego” obiecuje jej jeszcze więcej, choćby ze względu na swoją grubość. Tym, co w rzeczywistości otrzymałem, jestem mega pozytywnie zaskoczony.

Falcio val Mond, Pierwszy Kantor Wielkich Płaszczy już wiele razy ocierał się o śmierć i wyswobadzał się z jej objęć nie bez problemów. Przeżył wiele, począwszy od obalenia rządów jego króla, poprzez wielokrotne tortury i starcia z najlepszymi z najlepszych. Czym innym jednak jest stawanie do walki przeciwko zwykłemu człowiekowi, a czym innym przeciwko komuś, kto jest w stanie zabić Świętego. Na dodatek nie jednego, a wielu. Jednak w obliczu rosnącej w siłę Inkwizycji, coraz większemu napięciu w społeczeństwie oraz bardziej śmiałym knowaniom Książąt, Falcio val Mond nie ma wyjścia. Musi stanąć na wysokości zadania i odnaleźć mordercę, który może odsunąć Aline od tronu.

„Dlaczego życie jest o wiele łatwiejsze, kiedy ludzie próbują ci je odebrać, niż kiedy jesteś zmuszony samodzielnie je uporządkować?”.

Do poprzednich dwóch tomów tetralogii „Wielkie Płaszcze” podchodziłem bardzo luźno – wiedziałem czego mogę się spodziewać po „Ostrzu zdrajcy”, miałem już na jego temat wyrobioną opinię, więc „Cień rycerza” traktowałem podobnie. Jako lekkie, niezobowiązujące, ale interesujące lektury, które naprawdę mogą umilić czas. No i do tego osadzone są w świecie nieco innym niż te, do których przywykłem. Sięgnąłem więc po „Krew świętego” z podobnym nastawieniem. Miło spędzony czas przy ciekawej, choć nie powalającej powieści. Tym razem jednak Sebastien de Castell mnie zaskoczył, bo od samego początku jego książka (może nie kompletnie, ale jednak) porwała. Bardzo miłe zaskoczenie.

Być może to był pewnego rodzaju problem tomów wprowadzających, a być może po prostu autor dopiero teraz rozwinął skrzydła, ale tym razem akcja jest mocniej osadzona na konkretnych fundamentach. Do tego wszystkie smaczki i niuanse dotyczące Tristii oraz jej sytuacji politycznej rezonują w niemal każdym działaniu Falcia i jego kompanów – jak również ich wrogów, byłych i obecnych. Nie nazwałbym intryg, które opisuje autor misternie plecionymi, jednak potrafią tu i ówdzie zaskoczyć i dodać odrobinę pikanterii oraz dynamiki całej akcji. Do tego pojawiają się kolejne fakty dotyczące historii Tristii, która jak się okazuje jest w stanie zaskoczyć jeszcze nie jedną organizacją czy sektą, które kiedyś istniały w jej granicach. Dla mnie to ogromny plus, gdy świat ukazuje następne tajemnice w kolejnych tomach.

Pewnym mankamentem jest nadnaturalna wręcz zdolność do leczenia swoich ran i ignorowania urazów, czesto bardzo poważnych. Głównie dotyka ona Falcia, Pierwszego Kantora, który tak po prostu potrafi parę godzin po otrzymaniu poważnych obrażeń udać się w pościg. Autor próbuje tu i ówdzie załagodzić te wpadki, ale niestety wygląda to trochę jak ciagnięcie głównego bohatera na siłę przez kolejne wydarzenia, nie zważając na to, że powinien jednak trochę bardziej cierpieć. Opisywane przez Sebastiena de Castella „niedogodności”, którym ulega nie tylko sam Pierwszy Kantor, ale również reszta jego ekipy, nie przystają jednak do ogromu obrażeń, które otrzymał. Przypominają raczej efekty średnio groźnego pobicia samymi pięściami w jakimś zaułku. Człowiek trochę wolniejszy, boli go to i owo, być może ma problemy z chodzeniem, ale jakoś sobie daje radę. Tak jak Falcio po pojedynkach na śmierć i życie.

„– Szlachta nie musi zarabiać na życie – odpowiedziałem. – Potrzebują sposobu na zabicie czasu, a bycie urażonym jest ich ulubionych hobby”.

Problemy te są jednak na całe szczęście dość mocno zasłonięte świetną linią wydarzeń, którą autor zaprojektował. Wspominałem już, że intrygi uplecione przez autora nie należą do tych najbardziej misternie tkanych, ale potrafią sprawić przyjemność. Najwięcej zaskoczeń pojawia się pod koniec tomu, kiedy to Falcio val Mond rozgryza z czym tak naprawdę mają do czynienia, jak ich problem w ogóle powstał i w jaki sposób można go rozwiązać. Chociaż kilkukrotnie odniosłem wrażenie, że Sebastien de Castell nieco przegiął w swoich fantazjach, to jednak po chwili dochodziłem do wniosku, że hej, to przecież fantastyka! A tak naprawdę to, co wydawało się przegięciem jest analogią do tego, co już do tej pory na kartkach poprzednich książek można było przeczytać. No, tylko teraz jest w nieco większej skali. A do tego w sumie jest intrygującym pomysłem.

Można by wymienić jeszcze parę niedociągnięć, które potrafią się rzucić w oczy, ale nie jestem pewien czy jest sens. „Krew świętego” to nie jest książka, która ma być konkurencją dla takich pozycji jak cykl „Pieśni lodu i ognia” czy „Opowieści z Meekhańskiego pogranicza”. To książka o wiele lżejsza i mniej szczegółowa, taka która ma dać radość i pokazać świat Wielkich Płaszczy, który jest jednocześnie wypadkową wielu innych światów fantasy i czymś, co pachnie nowością. A jeśli weźmiemy pod uwagę, że w porównaniu do dwóch poprzednich tomów jest naprawdę niesamowicie wciągający i przykuwający uwagę, to chyba można śmiało spuścić zasłonę milczenia na drobnicę, którą można zauważyć podczas lektury. Zwłaszcza, że uwagi te tak szybko znikały z mojej głowy, jak się pojawiały. Ciekaw jestem czy czwarty, ostatni tom utrzyma ten poziom, lub wręcz będzie jeszcze lepszy.

Łączna ocena: 8/10



Cykl "Wielkie Płaszcze"

0 komentarze:

Prześlij komentarz