Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Pat Cadigan
Tytuł: Alita: Battle Angel. Miasto Złomu
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Michał Jóźwiak
Stron: 352
Data wydania: 12 grudnia 2018
Już w lutym 2019 roku swoją premierę będzie miał film o tytule „Alita: Battle Angel”. Oparty jest o mangę o takiej samej nazwie, która w Japonii znana jest jako Gunnm. „Alita: Battle Angel. Miasto Złomu” to prequel wydarzeń, które fani mangi znają, a które chętni na wyjście do kina dopiero poznają. Ostatnio nie jest niczym nowym tworzenie prequeli zbliżających się (lub już wydanych) filmów czy też gier („Mass Effect: Andromeda” czy też „World of Warcraft: Cisza przed burzą”) i wychodzi to za każdym razem w inny sposób. Czasem dobry, czasem zły – wiele zależy od tego, na jakim poziomie stoi dzieło, w oparciu o które powstaje książka. Sam wspomnianej już mangi nie czytałem, chociaż trailery przed seansem któregoś z filmów, na których byłem, zaciekawiły mnie. Książkowa wersja może trochę mniej, ale na pewno pokazał mniej więcej z jakim światem miałbym do czynienia.
Kiedyś latających miast było więcej – obecnie przetrwało jedynie Zalem. U jego stóp wyrosła ogromna metropolia, karmiąca się tym, co wyrzucą mieszkańcy podniebnej enklawy, w pełni zależnej od dostaw z Miasta Złomu. Jedyna droga na ziemię prowadzi przez sam środek najbrzydszej betonowej dżungli, jaka kiedykolwiek powstała. Wśród resztek złomu mieszka Dyson Ido – cyberchirurg, który pomaga nawet najbiedniejszym cyborgom w odzyskaniu sprawności. Pracował kiedyś dla Vectora, który rządzi tą częścią ocalałego globu, jednak odkąd jego rodzinę spotkała kolejna, tym razem już całkiem nieodwracalna tragedia, skupił się swoim podwójnym życiu, w którym nie ma miejsca na zawodników motorballa. Jednak Miasto Złomu nigdy nie śpi i nigdy nie wybacza.
Jak już wspomniałem na samym wstępie, nie miałem okazji czytać mangi, na podstawie której powstaje film. Niestety wpływa to oczywiście na mój odbiór książki – chociaż ciężko stwierdzić czy jest to wpływ dobry czy też nie. Ciężko mi ocenić w jaki sposób świat przedstawiony w „Alita: Battle Angel. Miasto Złomu” pokrywa się z tym, który został stworzony przez Yukito Kishiro. Na pewno jednak mogę przedstawić opinię osoby, która właśnie z Miastem Złomu oraz Zalemem nie miała nigdy nic wspólnego, więc patrzy na tę książkę po prostu jako na pewną historię z konkretnym światem, który rządzi się takimi, a nie innymi prawami oraz ma takich, a nie innych bohaterów. Na pewno „Alita” zachęciła mnie na tyle, żebym obejrzał film, chociaż jeszcze bardziej chciałbym się zapoznać z oryginalną historią z mangi.
„Od kiedy doktorek został sam, nie miało znaczenia, co mu podnosiło ciśnienie, bo i tak miał za niskie, żeby sikać pod wiatr”.
Historia przedstawia Miasto Złomu z perspektywy kilku osób. Vectora, który jest osobą niezwykle wpływową, czymś w rodzaju nieoficjalnego władcy. Dysona Ido, cyberchirurga pomagającego najbiedniejszym mieszkańcom. Chiren, która była żoną Dysona Ido, a teraz pracuje z paladynami biorącymi udział w zawodach motorballu. Główną stawkę zamyka Hugo, nastolatek zarabiający na życie nie do końca legalnymi metodami. Kilka punktów widzenia opisanych w książce, która ma raptem trzysta pięćdziesiąt stron to o wiele za dużo i można to odczuć. Mnóstwo potencjalnie ciekawych aspektów zostało pominiętych, a po lekturze odczuwa się spory niedosyt. Próba prowadzenia równoległej narracji była oczywiście próbą dobrą – można było się dowiedzieć w jaki sposób funkcjonuje świat z niemalże każdej możliwej strony, ale niestety aby wyszło to dobrze, wymagałoby to o wiele większej objętości powieści.
Oprócz tego „Alita: Battle Angel. Miasto Złomu” to książka naprawdę przyjemna, chociaż zdecydowanie bardziej rozrywkowa niż ambitna. Napisana jest lekkim stylem, więc czyta się ją błyskawicznie i z przyjemnością. Nawet mimo szarpania wątków, to przejścia pomiędzy nimi są płynne – ciężko w tym przypadku zarzucić cokolwiek autorce. Jakby nie patrzył nie otrzymałaby tych wszystkich nagród kompletnie za nic. Postacie opisywane przez PAt Cadigan zdecydowanie są dopracowane. Podczas lektury byłem sobie w stanie wyobrazić nie tylko ich zachowanie, ale również przypisać aktorów, którzy w mojej opinii najlepiej pasowaliby do danej roli. Zwłaszcza żona Dysona Ido jest postacią wyrazistą i konkretną, prowadzoną konsekwentnie (widać to nawet mimo tego, że nie pojawią się w książce bardzo często).
Nie jest to może najbardziej wybitne dzieło, zdecydowanie typowo rozrywkowe (chociaż i tutaj trochę pozostawia do życzenia), ale jako przedsmak tego, czego można się spodziewać w filmie (oraz mam nadzieję mandze) jest naprawdę bardzo w porządku. Mam tylko nadzieję, że nie odbiega zbyt mocno od tego, co zostało stworzone przez Yukito Kishiro – byłoby to co prawda niezbyt zaskakujące, ale jednocześnie smutne, gdyby Pat Cadigan stworzyła coś całkowicie swojego. Szkoda, że równolegle prowadzone wątki nie zostały bardziej rozwinięte, ale z drugiej strony powieść nie pokazuje wszystkiego, dzięki czemu stanowi jedynie przystawkę podaną przed głównym daniem. Miejmy więc nadzieję, że film wyjdzie dobrze i nie zostanie zmieszany z błotem przez fanów mangi – przekonamy się jednak o tym dopiero za parę miesięcy.
Łączna ocena: 6/10
Za możliwość przeczytania dziękuję
0 komentarze:
Prześlij komentarz