czwartek, 30 sierpnia 2018

[BOOK TOUR] „Przepaść” – Michelle Paver

„Przepaść” – Michelle Paver
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Michelle Paver
Tytuł: Przepaść
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Tłumaczenie: Maciej Miłkowski
Stron: 272
Data wydania: 25 lipca 2018


Przyznam szczerze, że gdybym nie wziął (po raz pierwszy swoją drogą) udziału w Book Tour, czyli czytaniu i przekazywaniu dalej książki, aby inne osoby również mogły ją przeczytać bez konieczności zakupu, to nie sięgnąłbym po tę pozycję. Swego czasu niemalże każdego roku wyjeżdżałem na dwa tygodnie w nasze polskie Tatry, byłem również w Pieninach oraz Beskidach, jednak wspinaczka wysokogórska? Bladego pojęcia o niej nie mam. Moja wiedza o niej kończy się na wymienieniu paru ośmiotysięczników i wskazaniu gdzie leżą Alpy. „Przepaść” opowiada o wyprawie na Kanczendzongę – trzecią na świecie pod względem wysokości górę. Mogło więc być ciekawie. Walka z żywiołami, własnymi słabościami i czymś jeszcze. Ostatecznie było przeciętnie, choć z przechyłem w tę pozytywną stronę.

W 1935 na podbój Kanczendzongi wyruszyła kolejna wyprawa – Dardżyling staje się miejscem startu piątki Brytyjczyków zapatrzonych w nieudaną, śmiertelną wyprawę sprzed lat jak w święty obrazek. Lawiny, choroba wysokościowa, która doprowadza do rozstroju nerwów to jednak nie jedyne z czym muszą się zmierzyć. Demony przeszłości wciąż są głodne i nie chcą się tak szybko schować. Zwłaszcza, gdy wyzwanie rzuca się jeden z najbardziej kapryśnych i niebezpiecznych szczytów na świecie. Wyprawa więc nie należy do łatwych, ale o jej trudności uczestnicy przekonają się dopiero w trakcie.

Cała powieść napisana jest w formie wspomnień jednego z uczestników tej fikcyjnej wyprawy, który pełnił rolę lekarza i jednocześnie był bratem jednego z członków. Być może określenie książki jako „wspomnienia” jest lekki nadużyciem, ponieważ mimo ewidentnych odwołań do przeszłości, które sugerują spisywanie wspomnień, to narracja prowadzona jest w czasie teraźniejszym, chociaż narratorem jest właśnie wspomniany bohater. Mamy więc wrażenie, że wszelkie wydarzenia dzieją się na bieżąco, wraz z rozwojem sytuacji. W horrorach – a do tego gatunku przypisywana jest „Przepaść” – jest to bardzo dobry zabieg, który nadaje pewnej dynamiki utworowi i potęguje klimat. 

Mocną stroną książki jest przygotowanie merytoryczne Michelle Paver. Jak wspomniałem, jestem kompletnym żółtodziobem jeśli chodzi o wspinaczkę wysokogórską – wiem, po prostu, że istnieje. „Przepaść” pełna jest terminologii wykorzystywanej przez wspinaczy, związanej nie tylko z opisami gór, sprzętu oraz miejsc charakterystycznych, ale również problemów zdrowotnych, z którymi mogą się spotkać. Czas akcji to lata 30. XX wieku, więc cała wiedza, którą dysponowali bohaterowie, powinna być dostosowana do tamtych czasów. Wszystko wskazuje na to, że dokładnie tak jest - autorka więc nie tylko dobrze się przygotowała do samej tematyki wspinaczek wysokogórskich i zdobywania himalajskich szczytów, ale również odpowiednio usytuowała wszystko w czasie. W każdym razie dokładnie tak to wygląda – osobiście zostałem przekonany.

„Mycie się ograniczyliśmy do tego, co Garrard ślicznie określa mianem »toalety francuskiej kurwy«: tylko w kroczu i pod pachami”.

Sama opowieść nie należy do najciekawszych z punktu widzenia zaangażowania czytelnika, chociaż nadrabia opisami – zarówno przyrody, jak i samej wspinaczki. Co prawda wiele szczegółów technicznych zostało pominiętych (o czym zresztą wspomina sama autorka na końcu „Przepaści”), jednak być może być to akurat bardzo dobry zabieg. I tak można się nieco pogubić w mnogości terminów charakterystycznych dla wspinaczki, ale dzięki temu, że zostały one wykorzystane jako tło, to bez większych problemów można ostatecznie dojść do tego, co autorka miała na myśli. Trochę gorzej się ma sama historia. Akcja rozwija się niesamowicie wolno, tak naprawdę co najmniej połowa książki to jedynie dość sielankowe opisy podróży na Kanczendzongę, jeszcze przed właściwą wspinaczką (dojście do bazy). Można powiedzieć, że ta część “Przepaści” jest typowo podróżnicza. Ani ciekawe, ani nudne – autorka zdecydowanie ma lekkie pióro, więc samo czytanie idzie w miarę przyjemnie.

Później zaczyna się coś, co teoretycznie miało być horrorem. Sama wspinaczka i wszystko co z nią związane, zdobywanie kolejnych obozów, ich zakładanie oraz niebezpieczeństwa, które czyhają na alpinistów to ponownie główna strawa, jaką raczy nas autorka. Tym razem jednak przyprawia ją odrobiną tajemnicy i prób budowania atmosfery grozy. Nie powiem, żeby były to jakieś bardzo udane zabiegi – tajemnica oczywiście, pojawia się. Ba, nawet potrafi zaintrygować. Jednak sama groza nie jest obecna do samego końca. Z drugiej strony nie można nazwać pomysłu Michelle Paver groteską, chociaż takie skojarzenie może przyjść do głowy. Finał, który przygotowała autorka swoim czytelnikom nie ma raczej nic wspólnego ze zwalającym z nóg deserem, którego możnaby się spodziewać bo stopniowym budowaniu wielkiego finału. Na pewno nie jest on oczywisty, chociaż nie jest również wbijający w fotel. Horror? Zdecydowanie nie. Raczej przyjemna w odbiorze, choć przeciętna powieść przyrodniczo-przygodowa. 

Nie żałuję swojego czasu poświęconego na przeczytanie „Przepaści”, chociaż zdecydowanie nie należy ona do ścisłej czołówki (ani nawet do pierwszej dwudziestki) najlepszych książek, jakie miałem okazję przeczytać w tym roku. Na pewno dużo punktów zdobyła w kategorii „Dobre przygotowanie merytoryczne do opisywanego tematu”. Oprócz tego lekkie pióro i przyjemny w odbiorze styl Michelle Paver oznacza miłe chwile spędzone przed powieścią. No właśnie – miłe. Trochę się to gryzie z klimatem grozy, który podobno powinien sączyć się z każdej kartki historii. Tego w ogóle nie zauważyłem, ale nie znaczy to, że ktoś inny nie doceni bardziej starań autorki. Podsumowując jest to dość interesująca powieść, która na pewno uchyli przed czytelnikiem rąbka tajemnic himalaistów – jakie niebezpieczeństwa czekają podczas wspinaczki na ośmiotysięczniki, jak wygląda droga na sam szczyt i jak istotna jest współpraca w zespole himalaistów. Każdy, nawet najmniejszy błąd może kosztować życie nawet całej grupy.

Łączna ocena: 6/10


czwartek, 23 sierpnia 2018

[NA LUZIE] „Wyśniona jedenastka" – Paweł Fleszar

Jakiś czas temu (tak naprawdę to w sumie parę miesięcy temu), otrzymałem ciekawy e-mail od Pawła Fleszara. Informował w nim o swojej książce, o wdzięcznym tytule „Wyśniona jedenastka”. Opisywał ją jako powieść osadzoną w pięknym mieście Krakowie, która toczy się głównie w środowisku sportowym – autor na co dzień jest dziennikarzem sportowym, więc ma do czynienia zarówno z zawodnikami jak i kibicami każdego dnia. 

Osobiście nigdy nie polecam czegoś, czego sam nie przeczytam i pod czym nie mogę się podpisać z czystym sumieniem, więc chciałem najpierw przeczytać chociaż jej fragmenty. Niestety nawał różnego rodzaju pracy, spraw osobistych oraz kolejki egzemplarzy recenzenckich skutecznie odsuwał ode mnie „Wyśnioną jedenastkę”, chociaż miałem ją cały czas z tyłu głowy. Ostatecznie udało mi się zapoznać z fragmentami w trakcie podróży z Krakowa (tak, tego samego, w którym rozgrywa się akcja powieści). 

Niestety nie udało mi się całej przeczytać ze względu na straszne formatowanie, jakie postanowił mój czytnik zastosować w stosunku do e-booka (jest to tak naprawdę plik pdf i nie pomyślałem o przeformatowaniu go wcześniej), a które powodowało wręcz ból oczu. Zakładam jednak, że da się plik zmusić do „poprawnego” działania choćby przez eksport do epuba bądź inne zabiegi (ach, ta moja ignorancja w stosunku do elektronicznych książek…). Przeczytane fragmenty (a dokładniej w sumie około 25% całej książki) jednak pozwalają na wyrobienie ogólnego zdania nie tyle o całej powieści (tego się bowiem nie da zrobić bez zapoznania się z całością, jeśli tylko dana pozycja nie krzyczy o pomstę do nieba przy każdym zdaniu), co w stosunku do warsztatu autora oraz tego, co powieść może obiecywać.

Nie jest to więc opinia, do jakiej mogliście przywyknąć na moim blogu. Nie mógłbym jej tak nazwać, ponieważ nie zapoznałem się z całym utworem Pawła Fleszara. Mogę jednak na pewno napisać, że fragmenty, z którymi się zapoznałem, nie wskazują na to, żeby był to gniot – śmiało można czytać i nawet potrafi wciągnąć. Autor skupia się w dużej mierze na opisach samego Krakowa, więc jeśli byliście kiedykolwiek w mieście polskich królów, to możecie oczami wyobraźni ujrzeć każdy wspomniany zakamarek, każdą opisywaną dzielnicę oraz trasy przejścia poszczególnych bohaterów. Co prawda nie ma tutaj barwnych opisów, które przeniosą Was wprost do samego serca stolicy małopolski, ale jednak są na tyle wyważone, żeby jednocześnie zainteresować i nie zanudzić przerostem. 

Oprócz tego zauważyłem mnóstwo nawiązań do ogólnie pojętego sportu – zarówno opisów pracy dziennikarza sportowego, jak i życia sportowców, jednak tego osobistego, niekoniecznie ukazywanego w świetle fleszy. Sam autor opisuje swoją książkę jako właśnie pełną sportu, której fabuła kręci się wokół sportowców – to się zdecydowanie zgadza. Od początku historia idzie dwoma torami – wydarzeniami z roku 2004 oraz 2016 – i w obu przypadkach mamy do czynienia ze środowiskiem sportowym.

Nie jest to może – przynajmniej na początku – lektura górnych lotów czy przykuwająca od razu do fotela, ale wydaje mi się, że jeśli ktoś czuję chęć na niezobowiązującą przygodę kryminalną z wątkiem sportowym w tle, to może spróbować. Liczy ona łącznie dziesięć rozdziałów, a czytnik wyliczył mi, że łączny czas potrzebny na przeczytanie w moim (dość ślamazarnym trzeba przyznać) tempie to około pięć godzin. Czy to dużo czy mało – to już powinien każdy ocenić we własnym zakresie. W każdym razie powieść nie wydaje się być ani hitem ani kitem, jednak dla fanów sportu może stanowić ciekawy kąsek.

Osobiście ani nie odradzam, ani mocno nie rekomenduję – nie każdemu się spodoba (osoby nie przepadające za sportem raczej pociechy w niej nie znajdą), ale jeśli macie ochotę na coś lekkiego to możecie spróbować.



niedziela, 19 sierpnia 2018

„Gemina. Illuminae Folder_02” – Jay Kristoff, Amie Kaufman

Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Jay Kristoff, Amie Kaufman
Tytuł: Gemina. Illuminae Folder_02
Wydawnictwo: Otwarte
Tłumaczenie: Mateusz Borowski
Stron: 648
Data wydania: 25 lipca 2018


Minął dokładnie rok od wydania pierwszego tomu The Illuminae Files – „Illuminae”. Podobnie jak poprzedniczka, również ta część wydana została ze wsparciem czytelników – głównie ze względu na o wiele większe koszty druku takiej pozycji. Długo się nie zastanawiałem kiedy zobaczyłem akcję crowdfundingową – szybki przelew i czekamy na przesyłkę. Miałem nadzieję, że podobnie jak w przypadku poprzedniczki, książka od razu przyciągnie moją uwagę swoją niezwykła formą, pełną niespotykanych nigdzie indziej zabiegów projektowych. Trochę również liczyłem na to, że sama zawartość fabularna będzie nieco bardziej dojrzała niż poprzednim razem, choć akurat po „The Illuminae Files” nie sięga się ze względu na walory, jakie niesie ze sobą sama historia. Tym razem jednak wartość merytoryczna niesamowicie pozytywnie zaskakuje, a warstwa wizualna jest równie niezwykła.

Stacja skoku Heimdall nie jest stacją, na którą chciałoby się udać na gwiezdne wakacje. Nudna, bez żadnych atrakcji – po prostu spełnia swoją funkcję. Znana jest jednak przez wielu nawigatorów, w tym przez tych pracujących dla BeiTech Industries. Ci ostatni starają się zdobyć kontrolę nad wszelkimi możliwymi złożami w wielu galaktykach. Ich dość agresywna polityka często kończy się śmiercią wielu osób. Tym razem cień śmierci padł na mieszkańców stacji Heimdall, na której mieszka między innymi Hanna Donnell – córka kapitana stacji. Dla wszystkich mieszkańców jednak BeiTech i ich wysłannicy to nie najgorsze, co może ich spotkać. Mało tego – nie jest to najgorsze, co może spotkać cały wszechświat…

Pierwszej części „The Illuminae Files” nie da się łatwo zapomnieć. Lektura „Geminy” pomaga pamięci odkopać nawet najgłębiej skrywane wspomnienia, ponieważ bardzo przypomina swoją poprzedniczkę. Wciąż jest to jedna, wielka mieszanina stenogramów, zapisów historii rozmów (zarówno tekstowych, jak audio), analiz wideo z telewizji przemysłowej oraz logów systemów. Wrażenie wizualne jest niesamowite – warto tę książkę mieć choćby dla sposobu, w jaki jest zbudowana. Mnóstwo grafik, obrazów, części interfejsu komunikatorów wykorzystywanych na stacji Heimdall – jednym słowem uczta dla oczu. Nie tylko sam tekst, tworzący ścianę. Co prawda tym razem analizy nagrań z CCTV stanowią dość znaczny odsetek całej książki, jednak wycinki z rysunkowego dziennika jednej z głównych bohaterek nadrabiają mniejszą ilość innych form.

Ponownie trochę irytuje styl, w jakim przygotowane są raporty i analizy nagrań wideo. Język w nich użyty jest często infantylny i strasznie nieprofesjonalny, nierzadko pełen ocenzurowanych przekleństw. Biorąc pod uwagę fakt, że dokumenty te wykorzystywane są w oficjalnym postępowaniu przeciwko BeiTechowi (o czym dowiadujemy się na samym początku „Geminy”), stawia to autorów w niezbyt pozytywnym świetle. Co prawda cały cykl utrzymany jest w dość luźnym klimacie, przeznaczonym głównie dla rozrywki, nie głębokich analiz czy przemyśleń, jednak można było zachować choć odrobinę profesjonalizmu. Czym innym bowiem są zapisy rozmów, a czym innym przygotowany przez profesjonalnego analityka raport, który ma zostać włączony do materiału dowodowego dla dowolnej formy sądownictwa.

Najlepsza zabawa zaczyna się jednak w drugiej połowie książki, a dokładnie w ostatniej ćwiartce. Wtedy to bowiem dowiadujemy się dlaczego nosi ona tytuł „Gemina” i zagłębimy się w odmęty astrofizyki oraz fizyki kwantowej – oczywiście na dość spłaszczonym i niekoniecznie naukowym poziomie, ale dostosowanym również do młodszego czytelnika. Nie zrozumcie mnie źle – nie znajdziecie tutaj rozpraw naukowych ani rozpisu teorii, jakie są powszechnie badane, ale dostaniecie żargon, który pasuje dokładnie do świata opisywanego oraz bazujący w dużej mierze na informacjach, które obecnie trafiają nawet do szerszego grona odbiorców. Mogę Was jednak zapewnić, że zostało to zrobione naprawdę z jajem, a do tego cała historia jak najbardziej trzyma się w sensownej całości. A do tego jest świetna – ostatnią ćwiartkę wręcz wchłonąłem na raz.

Pod względem samej fabuły „Gemina” wydaje mi się być o wiele lepiej dopracowana niż pierwsza część. Można odnieść wrażenie, że tym razem autorzy naprawdę przysiedli, odrobili lekcje i stworzyli historię, która nie tylko wygląda, ale również ma sens, konkretną fabułę, akcję oraz wszelkie inne elementy, które powinna mieć dobra książka. Rzecz jasna wszystko jest ściśle związane z wydarzeniami znanymi z „Illuminae”, jednak kładzie o wiele większy nacisk na to, aby wszystkie, nietypowe środki, które zostały wykorzystane do stworzenia tej książki, nie były tylko przerośniętą formą. Jeśli cała seria (bo zakończenie ewidentnie wskazuje na kontynuację) będzie szła tą drogą, to naprawdę będzie ewenement warty pieniędzy wydanych nawet w ciemno.

Świetna kontynuacja, którą warto mieć choćby dla samego sposobu, w jaki została stworzona. Analizy nagrań z kamer, raporty, stenogramy, zapisy historii rozmów – uczta dla oczu. A do tego jeszcze ciekawa historia stojąca za tym wszystkim, z wątkiem naukowym w tle (chociaż w sumie można odnieść wrażenie, że jednak na pierwszym planie). Miejscami język analiz jest zdecydowanie zbyt mało profesjonalny, czy nawet infantylny, ale jest to cecha charakterystyczna obu książek. Nie jest to niesamowicie poważna i wielopoziomowa powieść, tylko świetnie skrojona książka, która ma służyć rozrywce. Polecam z czystym sumieniem, ponieważ można z niej czerpać naprawdę mnóstwo radości i dać się pochłonąć jak czarnej dziurze.

Łączna ocena: 9/10





Cykl „The Illuminae Files”

środa, 15 sierpnia 2018

„Zabójczyni” - Sarah J. Maas

"Zabójczyni" - Sarah J. Maas
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Sarah J. Maas
Tytuł: Zabójczyni
Wydawnictwo: Uroboros
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Stron: 510
Data wydania: 26 października 2016


Z książkami, której autorką jest Sarah J. Maas nie zaprzyjaźniłem się od razu. Poczułem jakąś chemię podczas lektury “Szklanego tronu”, jednak coś mnie w tej znajomości irytowało. Dałem jej jednak szansę i obecnie jestem szczęśliwym czytelnikiem tego cyklu, który zapewnił mi wiele godzin bardzo fajnej zabawy. Historię zawartą w sześciu do tej pory wydanych książkach znam niemalże doskonale, jednak brakowało mi opisu wspomnianych wielokrotnie wydarzeń, które miały miejsce przed turniejem zorganizowanym przez króla Adarlanu. “Zabójczyni” zawiera w sobie pięć historii, które ukształtowały Celaenę Sardothien i miały duży wpływ na późniejsze wydarzenia. Okazały się być bardzo ciekawym uzupełnieniem całego cyklu.

Protegowana Arobynna Hamela nigdy nie należała do posłusznych i uległych osób. Zabójczyni Adarlanu miała pazur, który wiele razy wepchnął ją w sam środek kłopotów. A kiedy człowiek nie jest w pełni lojalny wobec Króla Zabójców, to nawet bycie jego ulubienicą nie uratuje od konsekwencji. Celaena na swojej drodze spotyka wielu ludzi, którzy w ten czy inny sposób wpłyną zarówno na jej życie, jak i późniejsze wydarzenia w Adarlanie. Pięć historii i pięć przykładów na to, jak bardzo skrajne poglądy mogą pojawić się w ludzkiej głowie. Zwłaszcza, gdy jest to głowa nieziemsko niebezpiecznej, a przy tym pyskatej i niedbającej o nic zabójczyni, która przywykła do życia w luksusach.

Tom zawiera w sobie wydane wcześniej w formie osobnych książek opowiadania, w tym między innymi pierwszy raz wydane po polsku opowiadanie “Zabójczyni i uzdrowicielka”. Do tej pory byłem na bieżąco z wydarzeniami dziejącymi się w “Szklanym tronie”, jednak co chwilę wspominane w poszczególnych tomach historie sprzed pierwszej części zachęcały do sięgnięcia po ich szczegóły. Przyznać muszę, że ciekawie czytało się o przygodach Celaeny na kilka lat przed głównym wątkiem. Nie była to lektura niezwykle fascynująca, jednak odkryła rąbka tajemnic, które unosiły się przez łącznie sześć tomów. Wiele aspektów zostało rozwiniętych, oraz mogłem poznać wreszcie niektóre postacie, o których tyle się naczytałem.

“Niemy Mistrz powiedział jej, że każdy człowiek inaczej radzi sobie z bólem, Niektórzy usiłują go utopić, inni zaczynają go kochać, a jeszcze inni pozwalają, by przekształcił się w furię”.

Same opowiadania są dość proste w budowie i stanowią logiczną całość. Nie są wyrwane kompletnie z kontekstu, jedna niemalże bezpośrednio wynika z drugiej, co daje efekt czytania powieści z nieco większymi dziurami czasowymi. Celaena jest w tym czasie tą rozpieszczoną i niesamowicie pewną siebie dziewuchą, jaką znamy z pierwszego tomu “Szklanego Tronu” - nieco to irytuje podczas lektury, chociaż konwencja postaci została dzięki temu zachowana. Oprócz samej Celaeny, którą znamy doskonale z całego cyklu, spotykamy również postacie dobrze znane, lub jedynie wspomniane. Bardzo ciekawym doświadczeniem było poznać losy uzdrowicielki poznanej w “Wieży świtu” - jeśli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z tym tomem, to czeka Was dość miłe zaskoczenie. Nieważne, w jakiej kolejności zamierzacie czytać poszczególne tomy.

Jak to w powieściach autorstwa Sarah J. Maas, mamy oczywiście spory nacisk położony na wątek miłosny. Fani serii z pewnością wiedzą już doskonale o jaką parę chodzi, a ci, którzy zaczną swoją przygodę ze “Szklanym Tronem” od “Zabójczyni” dowiedzą się tego już w pierwszym opowiadaniu. Co ciekawe, wątek ten poprowadzony został o wiele mniej agresywnie niż się tego spodziewałem. Po pierwszym tomie głównego cyklu miałem bardzo nieprzyjemne wspomnienia, dlatego znając siłę miłości, o której wspominała Celaena, byłem przygotowany na ogromną ilość romantycznych momentów, które wręcz przesłodzą całą historię. Okazało się, że jednak autorka w tym przypadku nie dała się ponieść wodzom fantazji i raczej nie rozdmuchała samego romansu, a skupiła się raczej na samych przeżyciach niekoniecznie związanych z miłością. Zabieg zdecydowanie na plus, ponieważ cała książka utrzymana jest w klimatach akcji.

Bardzo przyjemny i odprężający, ale również potrafiący trzymać w napięciu tom. Fakt zebrania wszystkich opowiadań w jedną książkę, pod tytułem “Zabójczyni” to był zdecydowanie dobry krok. Dzięki temu wszystkie historie mamy dostępne w jednym miejscu, a stanowią one w końcu logiczną całość. Każda z nich potrafi wciągnąć, więc chciałoby się od razu sięgnąć po kolejną i zobaczyć jak dalej potoczą się losy Celaeny Sardothien, Zabójczyni Adarlanu. Wszystkie historie charakteryzuje ten sam styl, który spotkać można w pozostałych częściach cyklu “Szklany Tron”, więc z pewnością każdy fan może liczyć na świetną, przyjemną i lekką lekturę opisującą najlepszą zabójczynię w całym Adarlanie. Świetne uzupełnienie całego cyklu, które może spodobać się również osobom, które z twórczością Sarah J. Maas nie miały do tej pory do czynienia - nie oczekujcie jednak twardej, skomplikowanej fantastyki. To jest zupełnie inny ciężar, który jednak znajdzie swoje miejsce na wielu półkach.

Łączna ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl "Szklany tron"

niedziela, 12 sierpnia 2018

[PREMIERA] „Nocny człowiek” - Jørn Lier Horst

"Nocny człowiek" - Jørn Lier Horst
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Jørn Lier Horst
Tytuł: Nocny człowiek
Wydawnictwo: Smak Słowa
Tłumaczenie: Milena Skoczko
Stron: 376
Data wydania: 14 sierpnia 2018


Norwescy autorzy są cenieni w Polsce już od długiego czasu, chociaż w mojej prywatnej biblioteczce znalazło się miejsce dla jedynie dwóch z nich, a są to Jo Nesbø oraz Jørn Lier Horst. Obaj autorzy, mimo że reprezentują ten sam gatunek, różnią się w swoich powieściach w sposób znaczny. Dzieła Horsta są przede wszystkim równe - niemalże wszystkie przeczytane od tej pory przeze mnie książki tego autora reprezentują podobny poziom, co bardzo mnie cieszy - wiem dzięki temu czego mniej więcej spodziewać się po kolejnym tomie. Dokładnie z taką samą myślą usiadłem do “Nocnego człowieka” - piątego już tomu przygód komisarza Williama Wistinga. Po raz kolejny autor ani nie zawiódł ani nie zaskoczył, co w tym przypadku jest zdecydowanie komplementem.

Komisarz William Wisting widział w swojej karierze policjanta już wiele. Mimo to głowa nastoletniej dziewczyny nabita na pal w samym środku miasta należy do tych przypadków, w których nawet najbardziej doświadczony detektyw mięknie. To jednak właśnie on musi rozwiązać zagadkę makabrycznej zbrodni. Sprawy nie ułatwia mu kolejne ciało, wyłowione z wody. Media naciskają na policję, a wraz z nimi całe społeczeństwo. Albo sprawa zostanie szybko rozwiązana, albo czwarta władza będzie miała pożywkę jak nigdy dotąd. Jakby jednak tego było za mało, to Line, córka komisarza Wistinga, trafia ze swoimi artykułami o wspomnianym morderstwie coraz bliżej pierwszych stron gazet.

Nie bez powodu w krótkim opisie powyżej zawarłem informację o Line oraz jej podbojach pierwszych stron VG. Już od pierwszych stron powieści można zauważyć dodatkową zagadkę, którą tym razem próbuje rozwikłać młoda i ambitna Line Wisting - córka komisarza Williama Wistinga. Jest doskonałą dziennikarką, która umie nie tylko wykorzystać swój talent, ale również wszystkie dostępne środki, aby dopiąć swego i napisać jak najlepszy artykuł. “Nocny człowiek” to nie tylko pojedynek pomiędzy komisarzem a zagadką makabrycznej śmierci, ale również między Line a innym dziennikarzem, który wydaje się być cały czas o krok przed nią. Być może wydać się to może nieistotne, jednak Horst stworzył z tego pojedynku kolejny, dość istotny wątek, który można śledzić z jeszcze większym zapałem niż główny motyw książki.

“Towarzystwa ubezpieczeniowe zostałyby poproszone o zagwarantowanie, ż ludzie, którzy ucierpieli wskutek pożaru, otrzymają pełne odszkodowanie za poniesione straty, a gdyby nie chciały złożyć takich obietnic, na pewno zrobiłby to premier spacerujący po pogorzelisku w towarzystwie zakłopotanego burmistrza i osiemdziesięciu dziennikarzy”.

Sama zagadka kryminalna została poprowadzona w sposób dający czytelnikowi mnóstwo informacji i kierująca go na konkretny trop, który jednak niekoniecznie okaże się zawsze słuszny. To taka gra - czytelniku, daję Ci takie i takie informacje, zapewne wiesz co się teraz stanie, jeśli chcesz to podbij stawkę albo sprawdzaj. Jestem otwarty na przeróżne sposoby prowadzenia kryminału, jednak ten jest chyba jednym z moich ulubionych - zaraz po podaniu na tacy sprawcy i obserwacji w jaki sposób śledczy dochodzą do tych wniosków wraz z możliwością śledzenia wszystkich ich błędów i niedopatrzeń. W tym przypadku wydaje nam się, że wiemy co autor chce nam przekazać, jednak wrażenie to bywa złudne, co tylko dodaje nutkę pikanterii całej powieści.

Powieści, które pisze Jørn Lier Horst niemalże zawsze są wielowymiarowe - skupiają się nie tylko na samej przyjemności śledzenia postępów detektywów, ale również ukazują wybrany kraj wraz z pewnym problemem społecznym, który trapi nie tylko Norwegię, ale również cały świat. Tym razem mamy do czynienia z problemem narkotyków - ich przemytem oraz źródłami, z których pochodzą. Motyw kraju został nieco po macoszemu potraktowany w “Nocnym człowieku”, chociaż trzeba przyznać, że Horst nie wybrał zbyt łatwego do opisu państwa. W pewnym sensie wątek z nim związany może nawet wywoływać kontrowersje w niektórych kręgach, jednak w mojej opinii historia została opisana w sposób stonowany i zadowalający wszystkie strony, które mogłyby ujrzeć w książce Horsta próby narzucenia konkretnych poglądów.

Trochę brakowało mi pełnego rozwinięcia wątku „rywalizacji” pomiędzy dziennikarzami – przede wszystkim pewnego zakończenia. Przyznać muszę jednak, że ze względu na sposób wydawania całej serii (najpierw tomy późniejsze, dopiero później początkowe części), nie pamiętam czy został on dalej pociągnięty w późniejszych powieściach. Skoro jednak nie zapadł mi w pamięci, można założyć, że raczej nie miało to miejsca – lub zwyczajnie został przeze mnie pominięty jako kompletnie niezrozumiały. Tutaj niestety wychodzi pewna słabość takiej a nie innej drogi wydawniczej – chronologia tomów jest ważna nawet w przypadku historii, które nie są do końca w pełni ze sobą powiązane. Takie smaczki jednak wpływają na odbiór książki i jeśli zostaną pozbawione kontekstu, mogą mieć negatywny wpływ na ocenę.

“Prohibicja stała się katalizatorem przemytu i przestępczości zorganizowanej. (...) Po trzynastu latach wzrostu przestępczości, wielu aresztowaniach i gigantycznych wydatkach na służbę zdrowia, alkohol znowu stał się legalny”.

Nieco zbyt szybko gnała akcja poza granicami Norwegii – nie chcę jednak psuć pełnej zabawy informując o dokładnym kraju, do którego tym razem trafił komisarz William Wisting. Pierwszy raz spotkałem się u Horsta z tak szybko opisanymi wydarzeniami, które wręcz gnały na złamanie karku – jedna strona opisywała Norwegię, na drugiej już byliśmy daleko poza nią, potem powrót, znowu wyjazd poza granice. Za szybko, zdecydowanie za szybko. Na całe szczęście to jedynie kilkanaście stron takiej gonitwy, więc da się ją przeboleć – gdyby jednak ją rozpisać w stylu Horsta, czyli spokojnie, z dbałością o detale i bez zbędnego przyspieszania akcji, to dostalibyśmy kilkadziesiąt dodatkowych stron bardzo fajnej historii. Niestety tutaj również autor nieco zaprzepaścił możliwości, jakie sam stworzył.

Mimo wszystko motyw, który tym razem Jørn Lier Horst wybrał jako główny wątek, wokół którego prowadzone jest śledztwo, został wykorzystany w całkiem zgrabny sposób. Nie licząc wspomnianych „wpadek”, czytelnik otrzymuje dobrą historię, która wciąga głęboko i każe również zastanowić się nad paroma sprawami. Zwłaszcza kilka dialogów, prowadzonych pomiędzy głównymi oraz pobocznymi postaciami, pokazują nieco inne spojrzenie na sprawy, wokół których wyrosło mnóstwo stereotypów. To właśnie jedna z tych cech twórczości tego autora, którą cenię sobie najbardziej. Zapewnia nie tylko dobrą i stałą pod względem jakości rozrywkę, ale również pozwala nieco szerzej spojrzeć na współczesne problemy, głównie związane z przestępczością. Można śmiało powiedzieć, że książki Horsta łączą przyjemne z pożytecznym.

Książkę ocenić więc można jako bardzo dobrą, utrzymaną w klimacie, do którego przyzwyczajeni są fani autora. Równy poziom, z paroma wtopami, jednak w ogólnym rozrachunku “Nocny człowiek” to lektura niezwykle przyjemna i wciągająca. Na Horsta można liczyć niemalże w każdym przypadku, a jego dzieła można czytać w ciemno. Jeśli komuś zależy na dobrej jakości, chociaż bez wielkich fajerwerków, to niech śmiało sięga po cykl o komisarzu Williamie Wistingu - piąty tom to godny następca poprzednich oraz przedsmak tego, co czeka na czytelnika w kolejnych częściach.

Łączna ocena: 7/10



Za możliwość przeczytania dziękuję:




Cykl "William Wisting"

piątek, 10 sierpnia 2018

Bardzo chcę! #48 Jack Ketchum - „Przejażdżka”

Jack Ketchum - "Przejażdżka"
Źródło: Lubimy Czytać
Czasem w moim cyklu "Bardzo chcę!" można ujrzeć ogromny rozstrzał gatunkowy. Raz fantastyka ustępuje miejsca kryminałowi, innym razem literaturze faktu - jeszcze chyba obyczajówki nie było (choć czasem gości ona na moich półkach). Często też znaleźć tutaj można klasyków, a zdecydowanie można do takowych zaliczyć Jacka Ketchuma - do klasyków literatury grozy. Współczesna literatura horroru i thrillera kojarzyć się wielu osobom może między innymi z takimi nazwiskami jak King czy właśnie Ketchum. Dzieł pierwszego ze wspomnianych mam na swoim koncie już wiele, jednak twórczość tego drugiego jest dopiero przede mną. Jest wiele tytułów, które chciałbym przeczytać, jednak "Przejażdżka" wybija się wśród nich zdecydowanym i sprężystym krokiem - chyba głównie ze względu na słowa, które napisał Michał z bloga Oczytany.eu:

"Nie każdy da radę doczytać tę minipowieść do końca".

Zdecydowanie mnie nimi przekonał. Lubię trudne i wymagające książki, które potrafią zamieszać w ludzkiej psychice i doprowadzić je na skraj wyczerpania. Ubóstwiam trudne tematy, które często zahaczają wręcz o tematy tabu - takie, o których ludzie boją się mówić, a które wywołują podczas lektury nieprzyjemny dreszcz niepokoju. Takie, które u kobiet wywołują paniczne zakrywanie ust rękami, a u mężczyzn wywołują głębokie bruzdy na czole oraz krzywe grymasy ust. Liczę więc na to, że "Przejażdżka" będzie rzeczywiście jazdą bez trzymanki, która została zamieniona w pewnego rodzaju sztukę. Nie jest bowiem problemem stworzyć opisy jatki, brutalnych przestępstw czy wręcz czystego gore - artyzmem jest wykonać to w ten sposób, aby czytelnik sam nie był pewien czy pragnie autora ubóstwiać za jego dzieło, czy przekląć trzy pokolenia wstecz.

A oto co na temat "Przejażdżki" ma do powiedzenia Wydawnictwo Replika:

"Książka nominowana w Plebiscycie Książka Roku 2015 lubimyczytać.pl w kategorii Horror. 
Seks, psychologia i zbrodnia to typowe cechy znakomitej prozy Jacka Ketchuma. Podobnie jak dziwne zbiegi okoliczności, które przepełniają jego kolejne wyśmienite książki. 
Wayne, barman i potencjalny zabójca, który zawsze tchórzy w ostatniej chwili, prawie dusi swoją dziewczynę podczas wspólnej wycieczki. Gdy ona ucieka, Wayne widzi parę, która popełnia brutalne morderstwo i rozpoznaje w jednym ze sprawców stałego klienta swego baru. 
Trupa Howarda, zabitego przez byłą żonę Carole i jej nowego kochanka Lee, odnajduje w strumieniu młody skaut, zaciekawiony cuchnącymi zwłokami. Ścieżki bohaterów łączą się, gdy Wayne zmusza Lee i Carole do z pozoru pozbawionej celu, przerażającej przejażdżki! 
Pełen rozbuchanych emocji i okropieństw dramat Ketchuma nieodparcie wciąga i pochłania czytelnika!"

Czytaliście coś z prozy Jacka Ketchuma? Polecacie? A może mieliście okazję gościć w wagonie "Przejażdżki"?


środa, 8 sierpnia 2018

„Immersja” - Erick Pol

"Immersja" - Erick Pol
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Erick Pol
Tytuł: Immersja
Wydawnictwo: Uroboros
Stron: 576
Data wydania: sierpień 2018

Miałem już w swoim życie okazję czytać połączenie najnowocześniejszych technologii przyszłości z klimatami świata osadzonego wiele lat wstecz. Tym razem jednak “Immersja” jest nieco inaczej przedstawioną historią. Zgadza się co prawda fakt, że technologia jest wykorzystana do zatonięcia w grze (zupełnie jak w Aktach Caine’a Stovera), jednak świat, w którym osadzone są główne wydarzenia jest o wiele starszy. Jest to bowiem Kreta z dwóch tysięcy lat przed naszą erą, kiedy rewolucja neolityczna już się dawno skończyła, a cywilizacja kreteńska oraz grecka właśnie powstawały. Takie kąska nie mogłem przegapić! Przyznać muszę, że był on smaczny, choć czasem dało czuś się nieprzyjemną gorycz.

Dzięki MayaVR podróże w czasie mogą być na wyciągnięcie ręki. No, może “podróże w czasie” to określenie na wyrost, jednak MayaVR potrafi stworzyć na bazie wprowadzonych danych archeologicznych świat niemalże idealnie odwzorowujący Kretę 1627 lat p.n.e. - Ben odczuwa na własnej skórze jak bardzo realistyczna jest ta gra. Problemem jednak okazuje się nie tylko dodatkowy, autoryzowany dostęp innych uczestników, jednak również nieautoryzowany dostęp intruzów, którzy nie mieli nigdy pojawić się w systemie. W czasach, w których zbudowano IAM przemoc potrafi się zrodzić z niewielkiego ziarenka chaosu, a w czasach starożytnych, kiedy dotychczasowe zasady przestają mieć znaczenie, przemoc staje się główną walutą.

Idylla. Spokój. Sielanka. Te trzy słowa idealnie pasują do klimatu, który towarzyszy podczas lektury pierwszych kilkuset stron powieści. Fajstos, 1627 lat przed naszą erą, to miejsce pełne spokoju, harmonii i wszechobecnej przyrody. Żyjący ludzie przedstawieni zostali jako miłujące spokój społeczności, które starają się chronić swoich pobratymców, wiodąc jednocześnie spokojne i pozbawione zwad życie. Naprawdę można się uspokoić i ukoić nerwy podczas lektury, chociaż nie na długo. Przeplatane fragmenty życia we “współczesnym” wydarzeniom świecie stopniowo stają się coraz bardziej nerwowe i napięte. Opisy zarówno jednego jak i drugiego świata na pewno są mocną stronę “Immersji”. Potrafią dobrze budować nastrój i pomagają wyobraźni pracować.

Nieco gorsze są dialogi. Często bywają dość sztuczne lub zbyt proste - rzec można, że nawet infantylne. Wiele razy zastanawiałem się, czy dalej czytam tę samą książkę. Prostota jest oczywiście bardzo często najlepszym, co może spotkać książkę, jednak poziom dialogów w tym przypadku był aż zbyt prosty. Zgodnie z moją wiedzą “Immersja” jest debiutem autora, więc osobiście patrzą zdecydowanie bardziej przychylnym okiem - w końcu dialogi nie są wcale najprostszą częścią każdej powieści, a wręcz przeciwnie. Warto jednak, abyście wiedzieli, że stanowią one przy okazji chyba najsłabszą część całej “Immersji”. Mam jednak nadzieję, że Erick Pol poprawi je w następnych powieściach, bowiem jest to rzecz, którą zwyczajnie należy szkolić udoskonalając swój własny warsztat.

Bardzo interesujący jest sam motyw sztucznej inteligencji połączonej z wirtualną rzeczywistością, który pokazuje w jaki sposób może wpływać na człowieka taka z porozu niewinna gra. Co prawda cały wątek psychologiczno-społeczny nie został w pełni rozwinięty (ani tym bardziej dokończony), to jednak możemy jako czytelnicy obserwować codzienne zmagania uczestników eksperymentu wraz z ich reakcjami. MayaVR ma ogromny wpływ nie tylko na myśli i codzienne zachowanie, ale również na to, co w pełni należy do naszej podświadomości. Nie mamy pewności, czy rzeczywiście tego typu technologie mogłyby w dokładnie taki sposób ingerować w nasze życie, jednak mamy możliwość obserwowania jednej z możliwości, jakie pojawią się wraz z rozwojem wirtualnej rzeczywistości i połączeniu jej wspaniałości z sieciami neuronowymi oraz innymi algorytmami sztucznej inteligencji. Bardzo smaczny kąsek dla wszystkich fanów tej tematyki.

Sam pomysł na fabułę należy uznać za poprawny i w miarę interesujący. Podróże w wirtualnej rzeczywistości, które miały początkowo być wyprawami czysto badawczymi, a które zmieniły się wręcz w kwestię życia lub śmierci to temat jednocześnie nietypowy i oklepany. Nagłe zwroty akcji w postaci dodatkowych uczestników nie należą do oryginalnych, jednak w wykonaniu Ericka Pola są bardzo zjadliwe i przyjemne w odbiorze. Zwłaszcza w połączeniu z opisami autora stanowią doskonały szkielet powieści. W wielu miejscach książka przykuwała do siebie, bo aż chciało się dowiedzieć co też autor wymyślić i jak potoczą się dalej losy bohaterów powieści. A tych mieliśmy kilku.

Niestety to również nie jest najmocniejsza strona “Immersji” - bohaterowie. Podczas lektury można dojrzeć pokaz przemiany głównego bohatera - naukowca, który biorąc udział w eksperymencie w pewnym sensie próbował zachować swoje stanowisko. MayaVR i drugie życie, które w niej prowadzi, zmieniają jego charakter zmuszając do wykształcenia cech i zachowań, o które wcześniej nikt by go nie posądzał. Nie jest on jednak tak wyrazisty, jakby można było się spodziewać. To samo można powiedzieć o pozostałych uczestnikach “gry”. Prowadzeni są oczywiście w większości konsekwentnie, zgodnie z założonym scenariuszem, jednak jest ich nie tylko zdecydowanie za mało, ale również często wydają się zbyt nijacy. Erick Pol stworzył coś w rodzaju sinusoidy, która ciągnie się przez całą książkę i ukazuje jej główne postacie na przemian jako osoby konkretne i dobrze skrojone oraz jako losowych ludzi, którzy pojawili się w historii, bo musieli się pojawić.

Mimo wspomnianych wad, książka jest naprawdę fajną powieścią, która rodzi nadzieje na lepszą kontynuację. Już wiele razy moja pobłażliwość w stosunku do debiutów zaowocowała mnóstwem wrażeń w późniejszych tomach. Problemy “Immersji” nie są niczym, czego nie można wyeliminować ćwicząc swój warsztat, a jej podwaliny są mocne i wystarczająco intrygujące. Świat stworzony przez Ericka Pola nie został może rozwinięty w stopniu zadowalającym, jednak głównie skupiał się na wydarzeniach w Fajstos, a te z kolei trzymają wysoki poziom, zwłaszcza w przypadku opisów zdarzeń, osób czy przyrody. Warto dać szansę, zwłaszcza jeśli patrzy się na debiuty przez palce. Wówczas można z tej powieści czerpać sporo przyjemności.

Łączna ocena: 7/10


Za możliwość przeczytania dziękuję


sobota, 4 sierpnia 2018

Co pod pióro w sierpniu 2018?

Mam nadzieję, że sierpnień nie będzie tak przerażająco gorący jak końcówka lipca. Przy temperaturach rzędu 30 stopni Celsjusza mój mózg odmawia posłuszeństwa a oczy zamieniają się w niezdatną do czytania papkę. Może dlatego w lato nie mam zbyt dobrych wyników czytelniczych, bo nawet jak się smażę gdzieś to nie chce mi się sięgnąć po lekturę. No, ale jako że mam parę zobowiązań recenzenckich to trzeba się spiąć i nie marudzić, że "aaa może by tak tylko pogapić się w sufit", bo z tego jeszcze nigdy nic dobrego nie wyszło! Na pewno jest kilka pozycji, które chciałbym przeczytać koniecznie (i niekoniecznie jest to fantastyka!), więc myślę, że w tym miesiącu dla każdego coś dobrego. :)

Poprzedni miesiąc wyszedł idealnie jeśli o realizację planów chodzi. Cztery pozycje, wszystkie przeczytane - niekoniecznie w tej kolejności, w której podałem. Ta jednak nie miała u mnie nigdy znaczenia, co się nawinęło pod rękę (albo co było bliższe premiery), to brałem i czytałem. W tym miesiącu mam w miarę sprecyzowane plany choćby z tego powodu, że jedną z książek zaczałem już w lipcu, więc warto by ją jednak skończyć jak najszybciej. Do tego zbliża się premiera "Nocnego człowieka" od Wydawnictwa Smak Słowa, a przede mną jeszcze "Jedna jedyna", która jest wcześniejszym tomem. Z jednej strony będzie więc fantastyka, a z drugiej kryminał. Mam więc nadzieję, że wiele osób znajdzie coś dla siebie, z czego będzie można wybierać przy najbliższych, książkowych zakupach. :)

Oczywiście klasycznie wszystkie okładki pochodzą z portalu Lubimy Czytać.

"Zabójczyni" - Sarah J. Maas
"Zabójczyni" - Sarah J. Maas

Zbiór pięciu opowiadań, które zawierają historię sprzed wydarzeń znanych z cyklu "Szklany Tron". Przedstawią siedemnastoletnią Celaenę Sardothien oraz jej drogę do tego, kim się stała. Znane , lecz nieżyjące już postacie pojawiają się na kartach opowiadań, a te, które udało nam się już poznać, ukażą się z nieco innej strony. Tak, to zdecydowanie coś, co chcę przeczytać.
"Nocny człowiek" - Jørn Lier Horst
"Nocny człowiek" - Jørn Lier Horst 

Piąty tom przygód Williama Wistinga to jest coś, co na pewno przeczytam w sierpniu. Nie zrobiłem jeszcze pełnej inwentaryzacji swoich książek Horsta, ale wydaje mi się, że chyba już wszystkie mam porozrzucane po półkach i stolikach. W lipcu kupiłem trzy, "Nocny człowiek" również do mnie przyszedł, ale jako egzemplarz recenzencki, więc pora zacząć nadrabiać zaległości!
"Gemina" - Jay Kristoff, Amie Kaufman
"Gemina" - Jay Kristoff, Amie Kaufman

Druga część niesamowitej pod katem wizualnym książki "Illuminae". Pierwsza część wyróżniała się oczywiście nie tylko sposobem wydania (chociaż też została wydana w częściowym crowdfundingu), ale również sposobem jej napisania. Raporty, stenogramy, historie rozmów, logi systemów - jednym słowem wszystko, co KOMPLETNIE różni się od narracji. :)

"Immersja" - Erick Pol
"Immersja" - Erick Pol

Może i na ostatnim miejscu, ale pojawi się zdecydowanie jako pierwsza - już za chwilę! Niestety nie udało mi się wyrobić (chyba po raz pierwszy) dokładnie na premierę z egzemplarzem recenzenckim. Już teraz jednak mogę Wam zdradzić, że opinia będzie racze pozytywna, choć nie pozbawiona lekkiego narzekania. :) Chociaż połączenie czasów około dwóch tysięcy lat przed naszą erą z rozwiniętą technologią przyszłości jest bardzo ciekawe - Uroboros wie jak zainteresować czytelnika!




czwartek, 2 sierpnia 2018

Podsumowanie lipiec 2018

Lubicie wakacje? Kto nie lubi! Chociaż mogłyby być kapkę chłodniejsze - mowa oczywiście tylko o tych dniach, kiedy nawet spokojny spacer jest wyzwaniem. No ale cóż, jak przyjdzie zima to będę narzekał na to, że za zimno - tak źle, tak niedobrze. No nie dogodzi! Zawsze jednak można próbować dogodzić książkami, a to się, muszę przyznać, że w lipcu udało. Co prawda obroty zdecydowanie zmalały, ale staram się korzystać z ruchu kiedy można. Stąd też nieco mniejsza ilość czasu na inne przyjemności, w tym między innymi lekturę. Na początku sierpnia jadę poleniuchować i pozwiedzać na tydzień niecały, więc też nie wiem na ile akurat będzie to wypoczynek z książką - na pewno wezmę ze sobą czytnik. Nigdy nie wiadomo kiedy nadarzy się okazja. ;)

Jak już wspomniałem, lipiec nie był tak bogaty książkowo, jakbym sobie tego życzył, ale nie jest z drugiej strony też najgorzej. Ilościowo książek było mniej więcej tyle samo, co do każdego miesiąca do tej pory - jedynie różnią się liczbą stron. "Dolores Claiborne" oraz "Chorały z pogranicza czasu" czytało się nieco dłużej, niż wskazywać by na to mogła liczba ich stron. Mniejszy font, w przypadku książki Dominika Łuszczyńskiego nieco większy format - ale przynajmniej czytało się naprawdę przyjemnie, a to jest najważniejsze! Wyniki mogą być nieco... przymglone ze względu na to, że tak naprawdę jestem już pod koniec "Zabójczyni", ale jeszcze jej nie skończyłem. Mógłbym to spokojnie zrobić, ale czekała na mnie "Immersja", z którą chciałem się bardzo wyrobić jak najbliżej premiery. 

Zacznijmy jednak już samo podsumowanie - klasycznie od liczby książek, stron i tak dalej:



Jak widać, mamy tu niezłe skoki w liczbie stron - słupki latają jak szalone! Cóż jednak zrobić, akurat takie a nie inne książki się trafiły i przynajmniej wykresy mogą być weselsze. A nie tylko takie jakieś płaskie. ;) Ogólnie rzecz biorąc może i wakacje, ale jak widzicie książkowo z nich nie korzystam.



Prawie dwadzieścia nowych osób polubiło mój fanpejdż na Facebooku, co mnie niezmiernie cieszy! Zwłaszcza, że kapeczkę też zasięgi rosną, nawet mimo tego, że ostatnio nie byłem zbyt aktywny tam. Zwłaszcza jeśli chodzi o bardziej luźne posty. Chociaż staram się dzielić z Wami zapowiedziami książek, które mnie interesują oraz zdjęciami samych tomów, które do mnie przychodzą! O samych wynikach z Google Analytics ciężko coś powiedzieć. One po prostu są. ;)



No, wcale nie najgorzej, co? Udało się utrzymać mniej więcej poziom. No, dobra, jest niższy. Mimo wszystko na razie jestem dobrej myśli, bo wszystko wskazuje na to, że w tym roku uda mi się wreszcie ukończyć wyzwanie z sukcesem. Chociaż lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca...



No, trochę tego jest. Daleko mi do stosów, jakie widuje na niektórych blogach, ale parę książek jednak do mnie trafiło. A jeszcze powinienem w sierpniu wykorzystać kod bonusowy do Gandalf.com, więc pewnie kilka tomów też wpadnie. Możliwe, że zauważyliście brak Kinga z kolekcji - tym razem ustawiłem sobie przypomnienie w kalendarzu i zamówiłem sobie częściową prenumeratę, a pierwsza paczka wyjdzie 8 sierpnia 2018 roku. Sierpień więc być może też będzie miał w sobie trochę nowych nabytków. :)

Na koniec nieodłączna lista tytułów, które udało mi się przeczytać w minionym miesiącu, wraz z linkami do opinii.

1. "Seryjni mordercy. Suma wszystkich lęków" - U. Szczęch
2. "Tajemnica Godziny Trzynastej" - A. Kańtoch
3. "Dolores Claiborne - S. King
4. "Chorały z pogranicza czasu" - D. Łuszczyński
5. "World of Warcraft. Cisza przed burzą" - C. Golden

W lipcu najwięcej wejść pojawiło się z bloga Kącik z Książką, prowadzonego przez Kasię! :D Najwięcej wejść zaliczył za to wpis będący opinią o "Chorałach z pogranicza czasu" Dominika Łuszczyńskiego - lektura zdecydowanie nietypowa, niecodzienna i zasługująca na uwagę. :) No, to u mnie w zasadzie tyle. :D