Źródło: Filmweb |
Tytuł: Kształt wody
Reżyseria: Guillermo del Toro
Premiera: 2017
Gatunek: fantasy
Obecnie widzimy wysyp filmów, które są nominowane do Oscara. Nawet produkcje, które do tej pory nie ukazały się w Polsce, a swoje premiery miały wiele miesięcy temu, pojawiają się we wszystkich kinach. Dosłownie nie wiadomo na co iść, co obejrzeć i kiedy na to wszystko czas znaleźć. Jednak w gąszczu świetnych propozycji "Kształt wody" wyróżnia się pod kilkoma względami. Przede wszystkim nominowany został do 13 (!) Oscarów. To naprawdę niesamowity wynik. Do tego jego reżyserem jest twórca takich tytułów jak "Labirynt Fauna", "Hobbit" czy "Hellboy". Mam nadzieję, że nikogo nie zdziwi więc taki, a nie inny wybór filmu, który obejrzałem niedawno na wielkim ekranie.
Praca sprzątaczek nie jest zazwyczaj zbyt fascynującym zajęciem - choć czasem można usłyszeć bardzo ciekawe plotki. Eliza Esposito jednak nie ma zwykłej posady w zwykłym biurowcu. Pracuje bowiem w rządowym laboratorium, które skrywa w sobie wiele sekretów. Na jeden z nich trafia podczas swojej pracy, a jej życie oraz postrzeganie świata drastycznie się zmienia. W czasach wszechobecnych zbrojeń nie jest ono jednak łatwe do przełknięcia, zwłaszcza w świetle tego, co laboratorium wraz z jego dowództwem planuje zrobić z odkrytym przez Elizę sekretem.
"Kształt wody" nominowany został do Oscarów w trzynastu kategoriach - to prawie najwięcej w całej historii. Jedynie trzy filmy jak do tej pory otrzymały po czternaście nominacji. Patrząc na najnowszą produkcję Guillermo del Toro ciężko nie odnieść wrażenia, że nie tylko nominacje są w pełni uzasadnione, ale również niemalże każda ewentualna statuetka może zostać przyznana z czystym sumieniem. Można się zachwycać nad wieloma aspektami filmu, począwszy od muzyki, poprzez obraz, a zakończywszy na grze aktorskiej. Szkoda jedynie, że Michael Shannon, który odgrywa rolę Richarda Stricklanda nie dostał nominacji - naprawdę wykonał kawał świetnej roboty, a jego gra aktorska była zdecydowanie na najwyższym poziomie.
Wyobraźcie sobie Stany Zjednoczone Ameryki w latach 60. XX wieku. Charakterystyczne suknie, fryzury kobiet, elegancki ubiór dżentelmenów. Niedawny podbój kosmosu przez Związek Radziecki oraz Stany Zjednoczone - Jurji Gagrin, Alan Shephard oraz John Glenn. Wśród tego wszystkiego, niemalże w samym środku zimnej wojny, amerykańskie laboratorium. Nieznana większości pracowników naukowych sprzątaczka, Eliza Esposito, odbywa swoje codzienne rytuały przed dotarciem do pracy i dzielnie sprząta cały ośrodek wraz z zastępami innych kobiet, które wykonują taką samą pracę. Wyobraźcie sobie więc obrazy jej domu - lokalu ponad kinem, wynajmowanym od wielu lat w sąsiedztwie Gilesa, jej jedynego przyjaciela. Wyobraźcie sobie więc popękane ściany, stare płytki, niemalże pusty pokój i podobne obrazy, przewijające się każdego dnia. To właśnie początek tego, co z obrazem Guillermo del Toro robi przez cały film.
Następnie wsłuchajcie się w ciepłą, sielankową muzykę, w której jedną z głównych ról odgrywa flet. Przypomnijcie sobie jaką rolę pełni delikatnie podbijający atmosferę fortepian w jazzowych utworach. Przypomnijcie sobie romantyczną i optymistycznie nastrajającą muzykę z filmów lat 70. oraz 80. - przypomnijcie sobie wreszcie Amelię, lecz z mocnymi, włoskimi i francuskimi akcentami. Wymieszajcie te wrażenia ze śpiewem wróżek, z ich grą na delikatnych źdźbłach trawy podsycaną subtelnym tłem smyczków. Rozsiądźcie się wygodnie w puchowych fotelach, z szklanką ulubionego napoju w ręku i z przymkniętymi z rozkoszy oczami delektujcie się ucztą, którą Alexandre Desplat przygotował specjalnie dla Waszych uszu. Oto, co będzie Wam towarzyszyć podczas całego seansu.
Wśród opinii w Polsce o filmie (specjalnie to podkreślam, ponieważ oceny na zagranicznych portalach typu IMDB czy Metacritic są bardzo wysokie) pojawia się coraz więcej takich, które zarzucają tej produkcji kompletny brak przesłania, fabuły oraz bardzo dziwne sceny. Z tym nie zamierzam się kłócić, ponieważ każdy może odbierać to zupełnie inaczej - faktem jest jednak, że ciężko odmówić "Kształtowi wody" całej reszty przeogromnych zalet, które przyćmiewają nawet najbardziej spłycone spojrzenie na to, co film sobą reprezentuje. Sama twórczość Guillermo del Toro nie była jednak nigdy prosta w odbiorze. Często jego filmy nie stanowią zwykłej rozrywki dla mas, chociaż nie zawsze da się doszukać w nich drugiego, o wiele głębszego dna. Sam widzę mnóstwo wartości, które niesie ze sobą "Kształt wody", jednak lojalnie ostrzegam - nie każdy może je zobaczyć, bo nie są wcale ani oczywiste, ani proste.
Szczególnie dwie postacie zasługują na wspomnienie - jedna z nich bowiem nie ma co liczyć na zdobycie najważniejszej dla każdego aktora nagrody. Michael Shannon, odgrywający rolę Richarda Stricklanda, poprowadził cały film razem z Sally Hawkins, która wcieliła się w rolę Elizy Esposito. To, co oboje wyprawiali na ekranie było naprawdę świetnym widowiskiem. Nie sposób oczywiście porównywać do największych ról wszech czasów, ale patrząc na filmy, który zostały wyprodukowane w ciągu ostatniego roku, to ta dwójka zdecydowanie zasługuje na uznanie. Zwłaszcza Sally Hawkins miała duże pole do popisu - odgrywała bowiem rolę niemowy, co wymuszało na niej granie mimiką oraz gestami. Wyszło jej to naprawdę wiarygodnie.
Film jest naprawdę warty obejrzenia, choć jak pokazują oceny - nie każdemu może się spodobać ze względu na dość kontrowersyjną w niektórych scenach treść. Nie brakuje również wątków ogólnie uznawanych za bardzo popularne i gorące w ostatnich latach. Jeśli jednak przywiązujecie co najmniej taką samą uwagę nie tylko do tego, co się dzieje na ekranie, ale również jak się to dzieje, to rozważcie sięgnięcie po tę produkcję. Jeśli jesteście sceptycznie nastawieni, to spróbujcie wsłuchać się najpierw w soundtrack, dostępny już choćby w Spotify. Przekonacie się, że zachwyty nad co najmniej jednym elementem będą wspólne dla wszystkich opinii.
Łączna ocena: 9/10
"Kształt wody" nominowany został do Oscarów w trzynastu kategoriach - to prawie najwięcej w całej historii. Jedynie trzy filmy jak do tej pory otrzymały po czternaście nominacji. Patrząc na najnowszą produkcję Guillermo del Toro ciężko nie odnieść wrażenia, że nie tylko nominacje są w pełni uzasadnione, ale również niemalże każda ewentualna statuetka może zostać przyznana z czystym sumieniem. Można się zachwycać nad wieloma aspektami filmu, począwszy od muzyki, poprzez obraz, a zakończywszy na grze aktorskiej. Szkoda jedynie, że Michael Shannon, który odgrywa rolę Richarda Stricklanda nie dostał nominacji - naprawdę wykonał kawał świetnej roboty, a jego gra aktorska była zdecydowanie na najwyższym poziomie.
Wyobraźcie sobie Stany Zjednoczone Ameryki w latach 60. XX wieku. Charakterystyczne suknie, fryzury kobiet, elegancki ubiór dżentelmenów. Niedawny podbój kosmosu przez Związek Radziecki oraz Stany Zjednoczone - Jurji Gagrin, Alan Shephard oraz John Glenn. Wśród tego wszystkiego, niemalże w samym środku zimnej wojny, amerykańskie laboratorium. Nieznana większości pracowników naukowych sprzątaczka, Eliza Esposito, odbywa swoje codzienne rytuały przed dotarciem do pracy i dzielnie sprząta cały ośrodek wraz z zastępami innych kobiet, które wykonują taką samą pracę. Wyobraźcie sobie więc obrazy jej domu - lokalu ponad kinem, wynajmowanym od wielu lat w sąsiedztwie Gilesa, jej jedynego przyjaciela. Wyobraźcie sobie więc popękane ściany, stare płytki, niemalże pusty pokój i podobne obrazy, przewijające się każdego dnia. To właśnie początek tego, co z obrazem Guillermo del Toro robi przez cały film.
Następnie wsłuchajcie się w ciepłą, sielankową muzykę, w której jedną z głównych ról odgrywa flet. Przypomnijcie sobie jaką rolę pełni delikatnie podbijający atmosferę fortepian w jazzowych utworach. Przypomnijcie sobie romantyczną i optymistycznie nastrajającą muzykę z filmów lat 70. oraz 80. - przypomnijcie sobie wreszcie Amelię, lecz z mocnymi, włoskimi i francuskimi akcentami. Wymieszajcie te wrażenia ze śpiewem wróżek, z ich grą na delikatnych źdźbłach trawy podsycaną subtelnym tłem smyczków. Rozsiądźcie się wygodnie w puchowych fotelach, z szklanką ulubionego napoju w ręku i z przymkniętymi z rozkoszy oczami delektujcie się ucztą, którą Alexandre Desplat przygotował specjalnie dla Waszych uszu. Oto, co będzie Wam towarzyszyć podczas całego seansu.
Wśród opinii w Polsce o filmie (specjalnie to podkreślam, ponieważ oceny na zagranicznych portalach typu IMDB czy Metacritic są bardzo wysokie) pojawia się coraz więcej takich, które zarzucają tej produkcji kompletny brak przesłania, fabuły oraz bardzo dziwne sceny. Z tym nie zamierzam się kłócić, ponieważ każdy może odbierać to zupełnie inaczej - faktem jest jednak, że ciężko odmówić "Kształtowi wody" całej reszty przeogromnych zalet, które przyćmiewają nawet najbardziej spłycone spojrzenie na to, co film sobą reprezentuje. Sama twórczość Guillermo del Toro nie była jednak nigdy prosta w odbiorze. Często jego filmy nie stanowią zwykłej rozrywki dla mas, chociaż nie zawsze da się doszukać w nich drugiego, o wiele głębszego dna. Sam widzę mnóstwo wartości, które niesie ze sobą "Kształt wody", jednak lojalnie ostrzegam - nie każdy może je zobaczyć, bo nie są wcale ani oczywiste, ani proste.
Szczególnie dwie postacie zasługują na wspomnienie - jedna z nich bowiem nie ma co liczyć na zdobycie najważniejszej dla każdego aktora nagrody. Michael Shannon, odgrywający rolę Richarda Stricklanda, poprowadził cały film razem z Sally Hawkins, która wcieliła się w rolę Elizy Esposito. To, co oboje wyprawiali na ekranie było naprawdę świetnym widowiskiem. Nie sposób oczywiście porównywać do największych ról wszech czasów, ale patrząc na filmy, który zostały wyprodukowane w ciągu ostatniego roku, to ta dwójka zdecydowanie zasługuje na uznanie. Zwłaszcza Sally Hawkins miała duże pole do popisu - odgrywała bowiem rolę niemowy, co wymuszało na niej granie mimiką oraz gestami. Wyszło jej to naprawdę wiarygodnie.
Film jest naprawdę warty obejrzenia, choć jak pokazują oceny - nie każdemu może się spodobać ze względu na dość kontrowersyjną w niektórych scenach treść. Nie brakuje również wątków ogólnie uznawanych za bardzo popularne i gorące w ostatnich latach. Jeśli jednak przywiązujecie co najmniej taką samą uwagę nie tylko do tego, co się dzieje na ekranie, ale również jak się to dzieje, to rozważcie sięgnięcie po tę produkcję. Jeśli jesteście sceptycznie nastawieni, to spróbujcie wsłuchać się najpierw w soundtrack, dostępny już choćby w Spotify. Przekonacie się, że zachwyty nad co najmniej jednym elementem będą wspólne dla wszystkich opinii.
Łączna ocena: 9/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz