czwartek, 8 lutego 2018

Z ekranu pod pióro #22 - "Więzień labiryntu: Lek na śmierć"

Źródło: Filmweb
Tytuł: Więzień labiryntu: Lek na śmierć
Reżyseria: Wes Ball
Premiera: 2018
Gatunek: thriller, akcja, sci-fi


Jakoś tak znowu wyszło, że zajrzałem do kina po dwóch miesiącach nieobecności w tym przybytku kultury i rozrywki (he-he). Tak po prawdzie miałem ochotę się wybrać już w styczniu, ale nie widziałem akurat niczego ciekawego, a dla samego pójścia nie ma sensu. W końcu Netflix wykupiony to lepiej coś na nim wyszperać, jeśli się ma ochotę po prostu coś obejrzeć. Jednak jak w repertuarze zobaczyłem najnowszą część "Więźnia labiryntu", to jednak się skusiłem. Oglądałem poprzednie części i nawet mi podeszły. Możecie się o tym zresztą przekonać w mojej opinii o "Próbach ognia" - wcale nie najgorzej. A jak wyszło tym razem? Dość przeciętnie.

Wyścig po lek na śmierć rozpoczął się już wiele lat temu. Biorą w nim udziały zarówno ci, którzy chcą, jak i ci, którzy zostali do tego zmuszeni. Thomas chce po prostu spokoju i uwolnienia wszystkich swoich przyjaciół z rąk DRESZCZU, jednak nie spodziewa się tego, w jaki sposób kolej losu potrafi zataczać koła. Zwłaszcza w świecie opanowanym przez śmiercionośny wirus, w którym każdy ruch powinien zostać przemyślany co najmniej dwa razy.

"Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć" - Wes Ball zdecydowanie wziął sobie do serca jedne z najsłynniejszych słów Alfreda Hitchcocka (choć sam cytat przypisywany jest również Samuelowi Goldwynowi). "Więzień labiryntu. Lek na śmierć" zaczyna się bowiem z wysokiego C. Niestety tylko przez pewien czas udało się ten dźwięk utrzymać - im bliżej końca tym bardziej głos drżał i spadał coraz niżej. Pierwsze założenie stworzenia doskonałego filmu udało się więc spełnić w 100%, niestety nie udało się utrzymać napięcia na pożądanym poziomie. Żeby nie wspomnieć o jego wzroście.

"Więzień labiryntu: Lek na śmierć"
Produkcja ta rzeczywiście od samego początku obiecuje wiele. Pierwsze sceny pościgu robią wrażenie, potrafią trzymać w napięciu i wyglądają jak dobrze zaplanowana akcja. Zarówno pod kątem fabularnym, jak i technicznym. Tego samego można by oczekiwać po reszcie filmu - skoro raz się udało i to tak dobrze, to czemu miałoby się nie udać później? Niestety jak się okazuje później jest gorzej. Tak jak pierwsze sceny mają ręce i nogi, tak niestety później pojawia się już problem. Fizyka, biologia, chemia - wszystko jest przewrócone do góry nogami. Tak, jak w przypadku filmu z superbohaterami (Marvel czy DC Comics) przełknę dziwne i niemożliwe wydarzenia, tak tutaj już niekoniecznie. Rozumiem, że jest to dystopijny obraz przyszłości, w której technologia jest wysoko rozwinięta. No ale właśnie - technologia, a nie mieszanie w prawach natury.

Trochę bolesne było również pominięcie spraw, które są przez większość produkcji apokaliptycznych brane właśnie na pierwszy ogień. Mam samochód, opancerzony - super, fajnie, ale nie przejadę nim daleko, bo skąd mam wziąć paliwo? Nie ma fabryk amunicji, więc muszę ją oszczędzać. Nie, to nie jest obraz przedstawiony w "Więźniu labiryntu. Lek na śmierć". Tutaj bohaterowi odpalili kody na nieskończoną amunicję i jeżdżą sobie, latają, pływają czym chcą - dosłownie jakby w ogóle się paliwo nie kończyło. Nigdy. Mimo tego, że w przeciętnym filmie akcji nie bierze się tych spraw pod uwagę, tak w produkcji pokazującej postapokaliptyczny świat, jest to jedna z najważniejszych rzeczy. Może nie taka, którą widać od razu, ale jest czymś w rodzaju kamyczka w bucie. Krzywdy nie robi, da się z tym iść, ale irytuje tak mocno, że człowiek może się wręcz wściec.

Żeby jednak nie wyrzucać samych wad na stół, to warto jednak wspomnieć o tym, że aktorzy (w większości) dali świetny popis gry. Przyjemnie się obserwowało emocje, które wyrażali, zwłaszcza że kamera pracowała dość często na przybliżeniu twarzy. Pierwsza część "Więźnia labiryntu" miała swoją premierą w 2014 roku, więc dość ciekawym doświadczeniem jest też oglądanie w jaki sposób aktorzy zmienili się przez te cztery lata, zwłaszcza że niektórzy z nich wówczas ledwo weszli w trzecie dziesięciolecie swojego życia.

"Więzień labiryntu: Lek na śmierć"
Było też mnóstwo przewidywalnych i oczywistych momentów. Kiedy już widzicie, że bohaterowie znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, to stanie się dokładnie to, co Wam pierwsze przyjdzie do głowy. Tak naprawdę zawsze z tych sytuacji jest tylko jedno wyjście, tak bowiem zostały skonstruowane. No dobrze, jest jeszcze jedno - śmierć wszystkich. Tutaj być może winić trzeba książkę, na podstawie której powstała ekranizacja, chociaż zarówno jej opisy jak i opinie wskazują raczej na sporą dawkę inwencji twórczej reżysera i scenarzystów. Z jednej strony człowiek może trochę ponarzekać na takie oczywistości, ale z drugiej same sceny oglądało się świetnie. Nie było zbyt dużej ilości CGI (a raczej nie było jej widać, nie rzucała się w oczy), a tam gdzie ewidentnie coś nie mogło powstać bez wspomagania komputerowego, było to zrobione w przyjemny dla oka sposób.

Można powiedzieć, że "Więzień labiryntu. Lek na śmierć" to film pełen sprzeczności. Z jednej strony ogląda się go doskonale i z przyjemnością. Można się wczuć w klimat oraz przeżywać wszystkie emocje bohaterów. Z drugiej strony napięcie zamiast rosnąć, to maleje, a im głębiej w las, tym drzewa jakieś takie coraz bardziej pokraczne. Mniej się to wszystko trzyma całości, pojawia się ogromna ilość oczywistych scen i banalnych rozwiązań. Zresztą zakończenie również nie powala - jest jednym z dwóch najbardziej spodziewanych rozwiązań, jakie sobie można wyobrazić. Z czego drugie z oczywistych względów nie wchodzi w grę. To nie ten typ filmu, w którym smutne zakończenie jest czymś, czego może oczekiwać widownia.

Łączna ocena: 6/10

Wszystkie kadry pochodzą z serwisu Filmweb.

0 komentarze:

Prześlij komentarz