wtorek, 12 maja 2015

"Malfetto. Mroczne Piętno" - Marie Lu

Źródło: Lubimyczytac
Autor: Marie Lu
Tytuł: Malfetto. Mroczne Piętno
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Stron: 380
Data wydania: 22 kwietnia 2015


Wydana w Polsce trzy tygodnie temu książka autorstwa Marie Lu to początek kolejnej trylogii. Z autorką nie miałem nigdy wcześniej do czynienia, chociaż gdzieś tam coś mi dzwoniło o trylogii "Legendy", jednak nie miałem okazji przeczytać ani fragmentów, ani tym bardziej całości tych dzieł. "Legenda" okazała się być bestsellerem, dlatego po tej książce spodziewałem się czegoś mocnego, dopracowanego, wspaniałego. Jak było w rzeczywistości? Cóż, powiedzmy, że szału nie ma, pupy nie urywa, "bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście".

Adelina - jedna z wielu, którzy przeżyli panoszącą się po całym kontynencie zarazę. Prosta nastolatka, nosząca skazę po przebytej chorobie. Nie jest jedyna i nie jest osamotniona w ostracyzmie społecznym. Nie jest idealna, ale nie jest także potworem. Gnębi ją jednak strach, ból oraz inne negatywne emocje. W jaki sposób poradzi sobie z nimi, kiedy pozna podobnych do niej?

Bohater. Antybohater. Z tymi pojęciami spotyka się każdy człowiek, który podąża światłą ścieżką edukacji. Ja swoją (polonistyczną) zakończyłem dobre 5 lat temu, ale podstawowe pojęcia do tej pory siedzą w mojej głowie. W związku z tym ciężko mi połączyć to, co przeczytałem, z opiniami samej autorki, wydawnictwa oraz niektórych czytelników. Antybohater. Jeśli wpisze się w wyszukiwarkę frazę z tytułem powieści, od razu wyświetlą się informacje o tym, że w książce nie mamy do czynienia z bohaterem, tylko właśnie antybohaterem. Po skończeniu lektury postarałem sobie przypomnieć wszystko co wiem o pojęciu antybohatera. Dla pewności sprawdziłem potem w internecie - okazało się, że miałem dobrą pamięć. Dlatego zastanawiam się skąd u licha wzięło się przeświadczenie, że Adelina jest antybohaterem. Znaczy no dobra, jakby tak bardzo mocno nagiąć tę postać, to jakoś by tam antybohater z tego wyszedł, jednak jest to teoria mocno naciągana jak stringi na Kaliszu. Jeśli Adelinę rzeczywiście należy zaklasyfikować do antybohaterów, to w takim razie ostatnimi czasy czytam książki pozbawione kompletnie bohaterów - sami antybohaterowie i to bardziej stereotypowi i pasujący do definicji niż nastolatka z "Malfetto. Mroczne Piętno". Ciężko mi podać konkretne przykłady bez psucia Wam czytania dlatego po prostu ostrzegę Was - nie bierzcie tego tak do siebie.

Świat. Dość ciekawe podejście - po co tworzyć coś kompletnie nowego, skoro można sięgnąć wgłąb historii, wyciąć kawałek jakiegoś kraju i przerobić na własne potrzeby. Wszędzie w powieści widać, że autorka na ruszt wzięła renesansowe Włochy i wcale nie było to złe posunięcie. Nie porobiła przynajmniej dziur, wiedziała doskonale o czym pisze i mogła ograniczyć opisy związane z funkcjonowaniem całego świata. Skupić się mogła na tym co w tym przypadku najważniejsze czyli akcji oraz emocjach. Te bowiem odgrywają w tej powieści najważniejszą rolę. 

"Chęć zadawania krzywdy, siania zniszczenia i szukania pomsty jest o wiele potężniejsza od tęsknoty za miłością czy chęci niesienia pomocy"

Do czynienia mamy z niewielką ilością postaci, a do tego z kilkoma bohaterami zbiorowymi. Używam tego określenia z pełną premedytacją, gdyż autorka przypisuje szereg cech do konkretnych grup społecznych, wśród których nie występuje indywidualizm, o którym mogą świadczyć np. osobiste wystąpienia, bunty czy przemowy. Wszystko co się dzieje poza przedstawionymi postaciami, dzieje się grupowo, masowo. Osobiście odniosłem wrażenie, że dzięki temu bardziej eksponowani są bohaterowie i ich działania oraz - przede wszystkim - wszystkie targające nimi emocje. Te zresztą mimo wszystko są zrównoważone, Marie Lu nie odpłynęła za mocno od brzegu i raczej starała się wypośrodkować ich emanację oraz realność. To duży plus. 

Jak na powieść fantasy przystało, mamy do czynienia z rzeczami "fantastycznymi" - znaczy się nierealnymi. Coś w rodzaju magii bądź ponadnaturalnych zdolności, w pewnym sensie wyjaśnionych. Na początku książki zastanawiałem się w jaki sposób autorka umieściła je w tym pozbawionym magii świecie, przypominającym trochę średniowieczną Europę. Cóż, wybrnęła z tego całkiem sensownie i to mi się podoba. Nie jestem zwolennikiem wykładowego podejścia do fantastyki (czymże by ona była bez nielogicznych smoków czy dezintegracji kompleksu pałacowego za pomocą pstryknięcia palcami), jednak albo wóz albo przewóz. Albo pełna magia, smoki, wywerny i inne magiczne pierścienie, albo świat pozbawiony kompletnie takich niedających się wyjaśnić zjawisk. Autorka wybrała tę drugą opcję i dobrze podeszła do kwestii tego, co "niewyjaśnialne". 

"Malfetto. Mroczne Piętno" czyta się szybko, rzec można nawet, że za szybko. Strony migają przed oczami jak szalone i bardzo szybko człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że już po wszystkim. Trochę problemów mam też z ogólnym podejściem do całości dzieła, gdyż wiele rzeczy jest pospolitych. Pospolity pomysł, pospolita fabuła, pospolite zwroty akcji, pospolita problematyka, pospolite wydarzenia i pospolity pomysł. Mimo tej całej pospolitości, powieść czyta się bardzo przyjemnie. Niby człowiek zwróci uwagę na to, że coś jest odgrzewanym kotletem, ale jakoś tak ten kotlet jest dalej smaczny. Książka ciągnie czytelnika dalej, nawet mimo pospolitości opisów czy dialogów. Swoją drogą tomiszcze świetnie nadaje się dla młodzieży ze względu właśnie na to, że błyskawicznie się je czyta, porusza ważne kwestie, a jednocześnie jest proste i interesujące. Nie zanudzi, nie będzie stanowiło zbioru kompletnie nowych rzeczy, przedmiotów i miejsc. Może z dużym prawdopodobieństwem zaciekawić i zachęcić do czytania. Być może sama autorka ani wydawnictwo nie patrzyły na to w ten sposób, ale według mnie książka ta może mieć takie walory. Spróbować zresztą nigdy nie zaszkodzi.

Można by jeszcze dużo pisać o dziele Marie Lu, jednak całą resztę pozostawię Wam do rozważenia. Dodam na koniec, że książka potrafi wywołać różne emocje u czytelnika i w swojej pospolitości stanowi pewien rodzaj rodzynka - niepowtarzalna w swojej powtarzalności. W ogólnym rozrachunku jest dokładnie tak jak napisałem na samym początku cytując klasyka - "bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście". Mi ten brak bunkrów aż tak mocno nie przeszkadzał, a książkę będę wspominał bardzo dobrze. Czekam także na kolejne tomy trylogii.

Łączna ocena: 7/10


Za możliwość przeczytania dziękuję portalowi eKulturalni!



Książka bierze udział w wyzwaniach:

4 komentarze:

  1. Kolejne trylogia. Życia mi nie starczy na ich przeczytanie, a ta zapowiada się całkiem, całkiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy raz z trylogią zetknęłam się czytając ,,Władcę Pierścieni", potem czytałam ,,Świat Dysku". Książkę ową też czytałam i niezmiernie Ci ją polecam. Nadaje się do ponownego przeczytania ;D.

    OdpowiedzUsuń
  3. O autorce słyszałam, ale jakoś nie miałam okazji sięgnąć po jej książki. Jej nowe dzieło zapowiada się całkiem ciekawie. Czasami lubię powracać do starych motywów i rozwiązań, więc ta pospolitość oraz brak bunkrów nie powinny mi przeszkadzać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Słyszałam o tej książce i nawet jak czytałam opisy to byłam zainteresowana, więc pewnie kiedyś sięgnę, ale najpierw muszę się uporać z seriami/trylogiami, które zaczęłam jakiś czas temu :)

    OdpowiedzUsuń