Bardzo kontrowersyjny tytuł, prawda? Zauważcie jednak, że jest to tylko cytat. Cytat pewnego artykułu, na który natknąłem się przeglądając najnowsze posty na mojej fejsbukowej liście czytelniczej. Artykuł został wydany przez Gazetę Wyborczą (tak wiem, apage!) i znajduje się do tej pory na jej stronie. Całość możecie przeczytać TUTAJ. Jest dość krótki, bardzo ogólnikowy, nie wnosi nic nowego oprócz danych statystycznych znanych praktycznie każdemu Polakowi, który czyta, ale zawiera jedno zdanie, które spowodowało, że szlag mnie trafił i krew nagła zalała. Ale po kolei.
Na wstępie zaznaczę, że nie bawię się w wojnę pod tytułem "Czy nauczyciel to ciężki zawód" ani także tę wytoczoną z powodu zarobków nauczycieli. Jak się dwie strony barykad chcą tłuc w tym czysto akademickim sporze to niech się tłuką, ale ja nie wchodzę w tym przypadku między młot i kowadło. Wychodzę z założenia, że nauczyciel może być wspaniały, z pasją do nauczania i świetnym podejściem do ucznia, jak również paskudny, którego powinno się zwolnić ze skutkiem natychmiastowym. Jeden odbębni swój dwudziestoparogodzinny etat w tygodniu i będzie zbijał bąki w domu a inny dołoży do tego drugie tyle swojego czasu całkiem gratis i będzie pracował. Te zachowania, które wymieniłem zależą od czynników ludzkich, nauczycielskich. To od samego nauczyciela zależy co i jak będzie robił. Jednak w pracy związanej z edukacją są też czynniki wyższe, ministerialne. Związane z gronem osób, które najczęściej nie mają bladego pojęcia o nauczaniu ale dostały pracę z jakiegoś tam powodu i sobie ustawiają przepisy - często bzdurne, jak np. ostatnie rewelacje z eko-drivingiem na egzaminach z prawa jazdy. Właśnie w tym artykule została poruszona kwestia jednego z ministerialnych czynników, które zwalone zostały na nauczycieli.
Czytając artykuł przebijałem się przez dane dotyczące czytelnictwa - artykuł jakich wiele każdego stycznia. Tyle i tyle dzieciaków w podstawówce czyta, tyle i tyle nie czyta, tak się zmienia odsetek czytających w gimnazjach i tak dalej. Trochę marudzenia o akcji "Poczytaj mi tato", wskazanie dużej roli, jaką odgrywa w tym przypadku rodzic i tak dalej. Następnie zejście na kwestię szkoły, że nie wszyscy rodzice czytają i posiadają w ogóle własne książki, dlatego szkoła powinna się postarać o to, by dzieciaki czytały. Ok, do tego momentu wszystko jest ok. Tendencyjnie, ale w porządku. Jednak szlag mnie trafił, kiedy przeczytałem zacytowane zdanie profesora Krzysztofa Biedrzyckiego pracującego dla Instytutu Badań Edukacyjnych. Brzmi ono tak:
Nauczyciele nie wykorzystują możliwości, które daje im podstawa programowa. Choć mogą, nie sięgają po książki spoza klasyki.
Przez myśl przeleciały mi szybko książki, jakie przerobiłem w ciągu całej swojej edukacji wraz z ilością lekcji języka polskiego, łącznego materiału do opanowania i biadolenia nauczycieli o małej ilości czasu. Po tym błyskawicznym flashu czytam dalej, a tam takie cudo:
Przerabiają te same lektury od kilkudziesięciu lat, także dlatego, że sami nie nadążają za nowościami. Tracimy tak czytelników i wina nauczycieli jest duża.
W tym momencie kompletnie zwątpiłem. Zarówno w rzetelność profesora Krzysztofa jak i sam cel stworzenia tego artykułu. Po chwili się zreflektowałem i z ciekawości zerknąłem na obowiązującą PODSTAWĘ PROGRAMOWĄ dla gimnazjum i liceum. W podstawówkę się nie bawiłem, bo tam zazwyczaj był czas na lektury i nie było ich wiele. Podstawa ta zakłada, że uczeń zna wszystkie wymienione w zestawieniu lektury i jeśli zostanie z nich zapytany czy to na lekcji czy podczas egzaminów końcowych (gimnazjalny/maturalny) to na pewno będzie wiedział o co w danej lekturze chodzi. Przez moment założyłem nawet, że coś się pozmieniało, wywalili klasyki i dorzucili coś ciekawego, współczesnego - wówczas wszak profesor Biedrzycki miałby pełne prawo wypowiedzieć swoje słowa! Zajrzałem w spisy i niestety zauważyłem, że nic się nie zmieniło. Wśród nazwisk autorów tam widniejących można spotkać między innymi:
- Horacy
- Jan Kochanowski
- William Szekspir
- Molier
- Ignacy Krasicki
- Johann Wolfgang Goethe
- Adam Mickiewicz
- Juliusz Słowacki
- Fiodor Dostojewski
- Bolesław Prus
- Stefan Żeromski
- Stanisław Wyspiański
- Zofia Nałkowska
- Bolesław Leśmian
- abp Kazimierz Majdański
Z ciekawszych nazwisk mamy:
- Daniel Defoe
- George Orwell
- Michaił Bułhakov
Lista jest naprawdę długa, zarówno ta dla gimnazjum jak i dla liceum. Nie spoglądałem też zbyt uważnie na zakres rozszerzony, gdyż tam po prostu w głównej mierze jest większa ilość utworów danego autora, np. komplet "Trenów" Kochanowskiego czy kilka książek jednego pisarza. Nawet jeśli spojrzymy na tych wymienionych przeze mnie jako "ciekawszych", nie możemy założyć, że dla wszystkich będą interesujące.
Jeśli dobrze policzyłem, to utworów w samym gimnazjum z zakresu podstawowego jest około 50 sztuk, z czego wiersze jednego autora wrzuciłem do jednego wora. Średnio w gimnazjum jest około 5 godzin języka polskiego w tygodniu, co daje jakieś 180 godzin w ciągu całego roku, znaczy 540 w ciągu trzech lat nauki. 1/3 będzie przeznaczona na gramatykę, która w gimnazjum jeszcze obowiązuje i pochłania trochę czasu, 1/3 na naukę epok, gatunków etc. Tak przyjęty stosunek jest bardzo ogólnikowy, ale mniej więcej odpowiada rzeczywistości. Wychodzi na to, że nauczyciel może przeznaczyć 180 godzin na ogarnięcie wszystkich lektur. Licząc 3.5 h LEKCYJNEJ na jedną lekturę z zakresu podstawowego. Teoretycznie da się liznąć i mniej więcej omówić, pod warunkiem że nie będzie robił kartkówek ze znajomości, zada sporo prac domowych i nie będzie się bawił w szczegóły.
W liceum jest jeszcze gorzej, bo mimo takiej samej ilości godzin, materiału jest dużo więcej. Odpada gramatyka, jednak lektur jest co najmniej o połowę więcej, bardziej problematycznych, złożonych. Nauczyciele mają ogromne problemy z realizowaniem podstawy programowej. Jeśli jeszcze jakiś tutor chce jedynie odbębnić dwie godzinki i po sprawie to się wyrobi - jeśli któryś chce porządnie przekazać całą wiedzę, która może się przydać uczniowi na maturze to ma poważny problem.
W tym momencie wracamy do zdania wypowiedzianego przez profesora Krzysztofa Biedrzyckiego:
Nauczyciele nie wykorzystują możliwości, które daje im podstawa programowa. Choć mogą, nie sięgają po książki spoza klasyki.
Ja się Was wszystkich pytam czy ze mną jest coś nie tak, czy z rzetelnością tego wyedukowanego, teoretycznie jak najbardziej trzeźwo myślącego człowieka, stanowiącego elitę naszego narodu? Elitę wykształconą, inteligentną, potrafiącą wyciągać prawidłowe wnioski z przedstawionych mu danych. Pytam się Was, czy według Was te możliwości, jakie niby daje podstawa programowa to opcja olania podstawy programowej i realizacji własnej wizji? Czy tylko ja w podstawie programowej widzę JEDYNIE klasyki, które są przerabiane od kilku lat, gdyż ciągle te same książki w tej podstawie programowej siedzą?
Przez moment przez myśl mignęła mi nawet taka możliwość, że dziennikarze zmanipulowali wypowiedź profesora, wyrywając ją z kontekstu lub zlepiając nie powiązane ze sobą zdania. Mimo, że sam nie mam tytułu profesora potrafiłem jednak wydedukować, że akurat takich zdań nie da się wyrwać z kontekstu. Zresztą, nawet jak się wyrwie z jakiejś całości to i tak będą brzmieć dokładnie tak, jak brzmią. Jaki więc był cel zrzucania winy Ministerstwa Edukacji Narodowej na nauczycieli, którzy MUSZĄ realizować to, co sobie MEN wymyśli?
Niestety raczej nie otrzymam odpowiedzi od profesora dlaczego w tak rażący sposób naruszył etykę uniwersytecką wypowiadając tak irracjonalne i pozbawione jakiegokolwiek sensu słowa, ale być może ten tekst natchnie Was, drodzy czytelnicy, na jakieś wnioski. Być może gdzieś jest błąd w moim rozumowaniu, że tak naprawdę podstawa programowa to jedynie sugestia i gdzieś jest zapisane coś w rodzaju "lista poniższych lektur to tylko sugestia i ogólnie to sobie możecie dawać do czytania co chcecie, tylko dajcie nam znać to dostosujemy maturę do tego, co sobie wymyślicie". Na razie znalazłem jedynie zapis " autorów i utworów oznaczonych gwiazdką nie można pominąć" - może to też jedynie jakaś sugestia. Być może profesorowi chodziło o to, żeby nazwiska autorów traktować jako luźne skojarzenia w ten sposób:
- Horacy - Harry Potter
- Kochanowski - Kochanice Króla
- Słowacki - Słowa Światłości
No nie wiem. Bladego pojęcia nie mam co miał autor tych krzywdzących dla nauczycieli słów, ale z chęcią bym się dowiedział.
Rozśmieszyłeś mnie trochę. Jestem teraz uczennicą liceum i na lekcjach ledwo, ledwo przerabiamy lektury z podstawy, gonimy niesamowicie, nie mam testów, sorka karze nam robić notatki z części utworu, jaką przerobiliśmy... Multum samodzielnej pracy, choć zdecydowanie łatwiej mają ci czytający. Zmierzam jednak do tego, że mam takie samo zdanie. Lektury można by jedynie zamienić, innej opcji nie ma, by wszystkie przerobić, a na maturze i tak zapytają nas o klasyki, bo kto z komisji przeczyta Pottera, czy inne współczesne działo... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
No więc właśnie, z aktualną podstawą programową są problemy by się wyrobić. Komisja może by jeszcze kiedyś trafiła na takie książki, ale jakie jest prawdopodobieństwo trafienia wypracowania z takiego Pottera na pisemnym egzaminie? :) Jednak dla profesora to wina nauczycieli.
UsuńŚwięte oburzenie, można powiedzieć.
OdpowiedzUsuńCoś jednak w tym jest. Lektury nie zmieniają się od lat, bo tak jest wygodnie..
Jednak muszę przyznać, że jest tak tylko w stopniu podstawowym. W tym rozszerzonym, który kończył mój syn lektury są inne i o niebo lepsze.
Sądzę też, że to nie jest wina samych nauczycieli. W dużej mierze odpowiedzialne jest Ministerstwo Edukacji.
Faktycznie można by było zamienić parę lektur, żeby i młodzież czytała i lekcje były ciekawsze.
Nie zagłębiałem się w rozszerzenie, gdyż i tak osoby zdające rozszerzony polski raczej są chętne do czytania. :) Fakt faktem, że tam znajdzie się więcej ciekawych lektur, ale nie wpływa to ani na rozwój czytelnictwa ani jego zahamowanie, bowiem to w zakresie podstawowym powinno się imho walczyć o czytelnika.
UsuńNa jednej z pierwszych lekcji j.polskiego pan profesor wymienił tytuły lektur które nie dość że nie znałam, to jeszcze strasznie trudno było je znaleźć. No, może prócz ,,Króla Edypa" (w sensie kojarzenia), ale reszta taka jak ,,Sklepy cynamonowe" czy ,,Ferdydurka"? Owszem, pan profesor wymienił nam tytuły, autorów, ale nie zmieniło to faktu, że księgarnia tych pozycji nie posiadała.
OdpowiedzUsuńPonieważ nie ma wznowień wielu lektur i pozostają jedynie te takie opracowania, często można je spotkać na stoiskach Taniej Książki w galeriach handlowych. Wiele tytułów Cię jeszcze zaskoczy, jak i autorów. :P W tym właśnie problem - nikt nic nie wie, nikt nic nie zna.
Usuń