Źródło: Filmweb |
Tytuł: Rogue One: A Star Wars Story
Reżyseria: Gareth Edwards
Premiera: 2016
Gatunek: przygodowy, sci-fi
W zeszłym roku Star Wars wróciło hucznie na wielkie ekrany, tym razem w odsłonie Disneya. Co prawda nie było księżniczek ani smoków, jednak dało się wyczuć ewidentne zmiany. "Star Wars - The Force Awaken" zebrało różne opinie, w różny sposób ludzie podchodzili do kontynuacji (lub jak kto woli odgrzania) historii stworzonych przez George'a Lucasa. Nic więc dziwnego, że część fanów była (i w sumie wciąż jest) sceptycznie nastawiona do nowej odsłony, czyli "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie". Ja jednak osobiście dałem szansę, poszedłem na film w dniu premiery i wiecie co? Absolutnie nie żałuję ani wydanych pieniędzy, ani czasu spędzonego na seansie. Film "zrobił robotę".
Do Sojuszu dociera przeciek dotyczący budowy przez Imperium broni zdolnej niszczyć całe planety. Okazuje się, że została w niej umiejscowiona wada konstrukcyjna, dzięki której można w dość prosty sposób zniszczyć całą broń. Grupa rebeliantów podejmuje się śmiałej misji wykradzenia planów budowy z imperialnego archiwum na Scarif. Można powiedzieć, że ta niemalże samobójcza misja, nie ma szans powodzenia, jednak w obliczu nadziei działanie jest najważniejsze.
Już w pierwszych minutach filmu widać, że będzie się znacznie różnił od tego, co zaserwowano widzom w roku 2015, przy okazji premiery "Star Wars - The Force Awaken". Być może głównym powodem jest inny reżyser, bowiem nie od dzisiaj było wiadomo, że J.J. Adams, który był odpowiedzialny za zeszłoroczną historię, ma swój własny pogląd na to jak Star Wars powinno wyglądać. Gareth Edwards najwidoczniej postanowił odciąć się od typowo disneyowskiego stylu i postawić na myślenie, budowanie napięcia i stworzenie czegoś, co rzeczywiście jest odrębną historią.
W kilku opiniach widziałem już nawiązanie do początkowego panelu z klasycznym "Dawno, dawno temu w odległej galaktyce" i ja też chciałbym o tym wspomnieć. Cóż... Nie ma tego. Każda część Star Wars zaczynała się od napisów na tle gwiazd, zakończonych pojawieniem się Niszczyciela Imperium. Znaczy tak po prawdzie nie pamiętam czy w każdej części się pojawiał Niszczyciel, no ale się ogólnie pojawiał. :) Najważniejsze są tutaj same napisy, których w Rogue One nie ma. Można powiedzieć, że to pierwszy z wielu znaków, które pokazują, że jest to rzeczywiście coś, co zabiera nas w podróż obok głównego trzonu wszystkich historii. Przerywnik, który nie zmienia tego, co do tej pory widzieliśmy tylko uzupełnia pewne szczegóły. Dokładnie tym jest "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie" i da się to odczuć w każdej minucie.
Zapewne zbyt odważne byłoby stwierdzenie, że w pewnym aspekcie jest to powrót do starej trylogii - byłbym zjedzony za takie słowa przez bardziej konserwatywnych fanów. Jednak moim całkowicie subiektywnym zdaniem najnowszy film z uniwersum Star Wars rzeczywiście plasuje się nieco ponad nową trylogią. Przede wszystkim dzięki temu, że trzeba myśleć podczas oglądania. Na samym początku nie do końca wiemy co się wokół nas dzieje (nie ma dziwnego chaosu, jest układanka, którą trzeba ułożyć), a sceny walk (lub wyścigów) nie zabierają większej części czasu. W większości są to działania, trudności z podejmowaniem właściwych decyzji, wahania, wydarzenia, które niszczą dotychczasowe plany i konieczność improwizacji z wykorzystaniem tego, co ma się akurat pod ręką.
Nie ma tutaj też wymuszonego humoru. Tak naprawdę jedynym humorystycznym akcentem jest robot imperialny, K-2SO, który w zupełności wystarcza - wprowadza wystarczającą ilość humoru nawet do tego stopnia, że ludzie w sali kinowej potrafią zanieść się krótką falą śmiechu. Jednak nie chodzi w tym filmie o wyśmiewanie czegokolwiek czy robienie komedii, dlatego ciesze się, że zostało to wymyślone tak a nie inaczej. Sam K-2SO nie da się nie lubić - jest cyniczny, do bólu praktyczny i szczery. Naprawdę chciałbym mieć takiego droida!
W "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie" wykorzystano zwykłych ludzi, prostych uczestników rebelii. Generałowie, przywódcy i inne ważne postacie, wokół których kręci się praktycznie cała saga są zepchnięci na boczny tor i pojawiają się jedynie wtedy, kiedy są naprawdę potrzebni. Cała historia zawarta w filmie pokazuje jak bardzo zwykli, szarzy członkowie Sojuszu potrafią wpłynąć na losy całego Wszechświata. Nie mogło oczywiście zabraknąć akcentu związanego z Mocą - co potrafi uczynić w rękach człowieka w pełni jej oddanego. Jeden z cytatów, które mi chyba na zawsze zapadną w pamięć to mantra Chirruta, która co prawda nie jest jego własnym dziełem, ale została w filmie świetnie wykorzystana - "I am one with the Force, the Force is with me". Nawet jeśli nie wszystko zawsze kończy się dobrze, to dzięki mocy i tak można dokonać niemożliwego.
Zdecydowanie dobry film, który powinien usatysfakcjonować zarówno fanów jak i tych, którzy mają neutralny stosunek do całej sagi. Pewne odcięcie się od głównego nurtu zaowocowało stworzeniem naprawdę ciekawej i dobrze poprowadzonej historii pełnej nie efektów specjalnych, ale treści. Dojrzały film, pozbawiony cukierkowych
Łączna ocena: 8/10
Już w pierwszych minutach filmu widać, że będzie się znacznie różnił od tego, co zaserwowano widzom w roku 2015, przy okazji premiery "Star Wars - The Force Awaken". Być może głównym powodem jest inny reżyser, bowiem nie od dzisiaj było wiadomo, że J.J. Adams, który był odpowiedzialny za zeszłoroczną historię, ma swój własny pogląd na to jak Star Wars powinno wyglądać. Gareth Edwards najwidoczniej postanowił odciąć się od typowo disneyowskiego stylu i postawić na myślenie, budowanie napięcia i stworzenie czegoś, co rzeczywiście jest odrębną historią.
Źródło: Filmweb |
Zapewne zbyt odważne byłoby stwierdzenie, że w pewnym aspekcie jest to powrót do starej trylogii - byłbym zjedzony za takie słowa przez bardziej konserwatywnych fanów. Jednak moim całkowicie subiektywnym zdaniem najnowszy film z uniwersum Star Wars rzeczywiście plasuje się nieco ponad nową trylogią. Przede wszystkim dzięki temu, że trzeba myśleć podczas oglądania. Na samym początku nie do końca wiemy co się wokół nas dzieje (nie ma dziwnego chaosu, jest układanka, którą trzeba ułożyć), a sceny walk (lub wyścigów) nie zabierają większej części czasu. W większości są to działania, trudności z podejmowaniem właściwych decyzji, wahania, wydarzenia, które niszczą dotychczasowe plany i konieczność improwizacji z wykorzystaniem tego, co ma się akurat pod ręką.
Źródło: Filmweb |
Zdecydowanie dobry film, który powinien usatysfakcjonować zarówno fanów jak i tych, którzy mają neutralny stosunek do całej sagi. Pewne odcięcie się od głównego nurtu zaowocowało stworzeniem naprawdę ciekawej i dobrze poprowadzonej historii pełnej nie efektów specjalnych, ale treści. Dojrzały film, pozbawiony cukierkowych
Łączna ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz